Jakub Winiarski: Kilka słów o tobie. Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie siebie i swoją, jeśli tak można powiedzieć literacką karierę? Jak lubisz o tym mówić i myśleć, a jak nie lubisz?
Julita Strzebecka: Uważam siebie za osobę, która pojawiła się w literaturze kompletnie znikąd i udowodniła, że jak się czegoś pragnie i ciężko nad tym pracuje, to można to osiągnąć. Wyrażenie „literacka kariera” brzmi dla mnie całkowicie abstrakcyjnie – może o tym pomyślę za dwadzieścia lat. Na razie będę po prostu pisać, bo mnóstwo tematów zostało do poruszenia.
J.W.: Twoja powieść jest o feedersach? Skąd pomysł pisania o tej akurat grupie czy subkulturze?
J.S.: To zupełny przypadek. Kiedy zdecydowałam, że pora skończyć pisarskie próby i wreszcie wziąć się za coś konkretnego, podjęłam decyzję o napisaniu powieści o kobiecie, która ma problemy z nadmierną konsumpcją. Tekst miał być tylko o niej i jej problemach z jedzeniem. Po napisaniu sporego kawałka książki stwierdziłam, że będzie ona nudna dla czytelnika. W związku z tym zaczęłam zastanawiać się nad uatrakcyjnieniem tekstu przy zachowaniu początkowych założeń. Nie myślałam nad tym długo, bo niemal natychmiast pojawił się w mojej głowie pomysł napisania o feedersach. O tej specyficznej grupie czytałam sporo dawno temu i uznałam, że będą idealnie pasować do powieści. Nietrudno było sprawić, żeby bohaterka wpadła w ich sidła.
J.W.: Czym jest dla ciebie określenie literatura kobieca? Etykietką, która pomaga? Etykietką, która przeszkadza? Czymś jeszcze innym?
J.S.: Dla mnie jest wyłącznie etykietką i to czysto umowną – sam fakt bycia kobietą sprawia, że pisze się literaturę kobiecą – po prostu. Ale nie ma co się denerwować z tego powodu. Literatura kobieca to etykietka bardzo pojemnego worka, który pomieści całą płeć piękną – zarówno piszącą jak i czytającą.
J.W.: Dlaczego ta literatura kobieca jest tak po macoszemu traktowana przez opiniotwórcze dzienniki, tygodniki, portale kulturalne? Jak to jest, że tyle osób ją czyta, a krytycy tak bardzo na nią narzekają? Co o tym myślisz?
J.S.: Literatura kobieca ma bardzo wiele odmian. Krytycy zdają się tego nie dostrzegać i odrzucają całość jako coś kiepskiego i bez żadnej wartości. Taka opinia jest krzywdząca, ale niewiele na to można poradzić.
J.W.: Ile z tego, co opisałaś w „Nakarm mnie” to prawda, fakty, a ile zmyślenie? Wykorzystałaś doświadczenie kogoś, kogo znasz, jakieś własne obserwacje? Jakie były reakcje w środowisku feedersów na twoją powieść?
J.S.: Fabuła powieści i postacie zostały przeze mnie wymyślone, natomiast cała reszta opiera się na faktach – specyficzny sposób myślenia, wszelkie zachowania, każdy szczegół. Nie sposób byłoby napisać tego rodzaju powieść bez solidnego researchu. Podczas pisania wykorzystałam również własne obserwacje oraz doświadczenia osób, które miały przeżycia tego rodzaju. Nie znam nikogo takiego osobiście. Sama również tego nie doświadczyłam, choć problem przejadania się znam z autopsji. Nie mam pojęcia, jaka będzie reakcja w środowisku feedersów na tę powieść.
J.W.: Którą z wykreowanych przez siebie postaci cenisz najbardziej i dlaczego?
J.S.: Najbardziej cenię Joannę i Wiktora. Joannę za to, że przeszła przez piekło i nie podała się, ale stanęła do walki, chociaż była na straconej pozycji. Wiktora, ponieważ miał odwagę być sobą, pomimo że zdawał sobie sprawę, iż jego postępowanie jest szokujące dla innych. Stworzenie tej postaci było największym wyzwaniem.
J.W.: Którego z bohaterów było ci najtrudniej opisywać?
J.S.: Zdecydowanie Wiktora, chociaż muszę tu wspomnieć o innych opisywanych feedersach. Myśleć jak oni, czuć i postępować to było coś niesamowitego. Nigdy tego nie zapomnę. Ale nie tylko oni są w mojej powieści postaciami o niestandardowych poglądach. Są nimi same kobiety, które niekoniecznie widzą problem, tak jak Joanna. Wychodzi na to, że stworzyłam galerię trudnych postaci, lecz nie ma się co dziwić, ponieważ dotknęłam skomplikowanej i niejednoznacznej sprawy.
J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
J.S.: Najważniejsze jest to, żeby nie tylko rozumieć, lecz przede wszystkim czuć i głęboko wierzyć we wszystko, co się pisze. Nie ma innego sposobu na to, aby tekst był autentyczny i wiarygodny.
J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?
J.S.: Pierwsza i najważniejsza zasada – nie nudzić. Druga ważna – wszystko musi być po coś. Trzecia, o której warto pamiętać – pierwsza wersja powieści nie musi być idealna, ponieważ wszystko da się naprawić. Są jeszcze inne ważne zasady, o których uczysz na warsztatach.
J.W.: Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?
J.S.: Dla mnie zdecydowanie niesamowite są dwie rzeczy: pierwsza – kiedy piszę to staję się kimś zupełnie innym, druga – nierzadko wykreowane postacie okazują się postępować po swojemu i same kreują wydarzenia ze swoim udziałem.
J.W.: Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki?
J.S.: Znalezienie w sobie siły, która pozwala sukcesywnie pracować nad tekstem pomimo wielu przeciwności.
J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć tę książkę? Miałaś chwile zwątpienia?
J.S.: Sam proces pisania i wygładzania tekstu trwał rok. Myślę, że to niedużo, jeśli weźmie się pod uwagę, że nie mogłam dać się ponieść fantazji, tylko trzymać się realnych faktów. Często podczas pisania trudnych scen, a takich jest naprawdę wiele w powieści, musiałam szukać dodatkowych materiałów, ponieważ moja wiedza okazywała się niewystarczająca. Chwil zwątpienia podczas pisania, a także chwil przygnębienia, przytłoczenia ciężarem tematu, było dużo.
J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?
J.S.: Różne. Na przykład spacer, pieczenie sernika czy zwykłe zakupy spożywcze, kiedy już nie potrafiłam wycisnąć z siebie kolejnego zdania. A jeżeli dało się coś jeszcze wycisnąć, nawet kiedy popadałam w totalne przygnębienie, to cisnęłam. To się chyba nazywa determinacja. Ja po prostu musiałam napisać tę książkę.
J.W.: Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy? W ogóle: lubisz poezję?
J.S.: Lubię poezję, ale dawno nie miałam z nią do czynienia. Skupiłam się na prozie. Przyznam się, że w zamierzchłych czasach tworzyłam głównie wiersze. Pierwszy napisałam jak miałam osiem lat. Szkoda, że nie przetrwał. Kilka z czasów liceum zostawiłam sobie na pamiątkę. Są zbyt słabe żeby mogły być czymś więcej.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało?
J.S.: Myślę, że wszystkie książki, które przeczytałam, zarówno te dobre jak i te złe, odcisnęły na mnie swoje piętno. Jednak jest wiele książek, które ciągle pobrzmiewają w mojej głowie. Wymienię najważniejsze z nich: „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa, „Miasto ślepców” Saramago, „Lśnienie” Kinga, „Dzienniki” i „Iwona, księżniczka Burgunda” Gombrowicza, „Lolita” Nabokova, „Lekcja polskiego” Ionesco, „Nie opuszczaj mnie” Ishiguro.
J.W.: Czy dostrzegasz może coś takiego, jak zapóźnienie polskiej kultury, jej wtórność, drugorzędność wobec innych kultur europejskich, światowych? A jeśli to dostrzegasz – miałabyś może jakiś pomysł, jak można tę sytuację zmienić, na czym oprzeć się w walce o wysoki status kultury własnej?
J.S.: Nie dostrzegam czegoś takiego jak zapóźnienie polskiej kultury. Ona jest po prostu inna. Co innego nas kształtowało, inne mieliśmy doświadczenia, nasze życie jest takie a nie inne, więc nie możemy być tacy jak wszyscy. Jednak staramy się być tacy jak cała reszta, powielając schematy, które przyszły z zewnątrz. To błąd, ale jakże kuszący.
J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu?
J.S.: Wydaje mi się, że z pełną świadomością trzeba się powstrzymywać przed napisaniem wszystkiego po to, żeby zostawić przestrzeń dla czytelnika. Nie było mi łatwo wyczuć tę granicę, więc kilka rzeczy musiałam później skasować. Niemniej to mnie nie dręczy. Po prostu napiszę o tym w kolejnej książce.
J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów piszesz?
J.S.: Mam wrażenie, że jednak piszę o tym, o czym chcę napisać. Staram się nie zbaczać z wytyczonego kierunku i zawsze pamiętać o tym, że pisanie książki to nie autoterapia.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od czytelników?
J.S.: Idealny czytelnik to taki, który poszukuje, bo chce coś przeżyć. Nic więcej. Żadne przygotowanie ani wiedza nie są potrzebne.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
J.S.: Na pozór niczym się nie różni, ale jeśli tak zagłębić się w temat, widać różnice w poziomie wrażliwości, empatii, uporu, determinacji, wytrwałości, pracowitości, cierpliwości.
J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża i dzieci”?
J.S.: Myślę, że wszystko zależy od sytuacji, w jaką jesteśmy uwikłani. Czasami da się wszystko zorganizować a czasami nie. W historii literatury można znaleźć przykłady zarówno na poparcie jednego jak i drugiego.
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
J.S.: Sukces zależy od wielu czynników i z pewnością mierzy się go liczbą sprzedanych egzemplarzy. Ale do sukcesu droga długa, pełna ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Na początku trzeba cieszyć się z każdego kroku wykonanego we właściwym kierunku oraz z możliwości dania czegoś z siebie innym ludziom.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
J.S.: Tak, jest taka przestrzeń – moje życie zawodowe. Nie czuję się z tym najlepiej i będę się starała to zmienić.
J.W.: Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego swoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie?
J.S.: Nie wiem, co jest słabą stroną mojej książki. Wiem natomiast, że poświęciłam jej tyle czasu i siły ile byłam w stanie. Długo i gruntownie powieść ‘Nakarm mnie’ poprawiałam i dopieszczałam. Zrobiłam wszystko żeby mankamentów nie miała, jednak z pewnością krytyk coś znajdzie.
J.W.: Co uważasz za swoje największe dotychczasowe osiągnięcie i co jeszcze planuje osiągnąć – w życiu, w literaturze?
J.S.: Zarówno w życiu jak i w literaturze zamierzam cały czas posuwać się naprzód. Te największe osiągnięcia są jeszcze przede mną.
J.W.: Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Korzystasz z Facebooka do promocji książki? Wolisz może czytniki od tradycyjnych książek? Tweetujesz o sobie, żeby fani na bieżąco wiedzieli, co myślisz, gdzie bywasz i co akurat zjadłaś? Dzięki temu, że tyle techniki weszło w nasze życie, jest żywiej i ciekawiej, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
J.S.: Nie mam nawyku korzystania z Facebooka i jeżeli nie zakoduję sobie w głowie, że mam odwiedzić zaniedbywane konto, to po prostu o tym zapominam. Wydanie książki zapewne wpłynie na zmianę podejścia, ale nie na tyle, żebym zaczęła wrzucać zdjęcia swoich śniadań. Czytniki książek lubię, bo pozwalają na zaoszczędzenie miejsca w torebce i pokoju. Audiobooki uwielbiam, ponieważ dzięki nim można robić dwie rzeczy w tym samym czasie. Zdecydowanie stwierdzam, że postęp techniczny wzbogacił nasze życie.
J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięta ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy”, jak na przykład w starożytnych Atenach, to coś zupełnie innego niż bycie jedną z siedmiu miliardów obywateli zglobalizowanego świata XXI wieku?
J.S.: Ja po prostu jestem jedna z siedmiu miliardów obywateli i nie jest to dla mnie żadnym problemem. Natomiast czasem przeraża mnie ogromna ilość wszystkiego dokoła. Wtedy zatrzymuję się i zabieram za porządkowanie chaosu w najbliższym otoczeniu.
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
J.S.: Świadek. Postaram się zawsze trzymać tej roli. Nie chcę osądzać ani prorokować, ale tylko pokazywać. Uważam, że na tym polega rola osoby piszącej.
J.W.: Ale jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego: ten sam filozof powiedział, że Zachód, zachodni intelektualiści zawłaszczyli rolę „proroka” i „sędziego”, zostawiając dla reprezentantów kultur niższych, takich jak np. wschodnioeuropejskie, rolę „świadka”. Czy to by nie tłumaczyło, dlaczego na przykład Andrzej Stasiuk i niektórzy jeszcze nasi pisarze „świadkujący” mają pewne wzięcie na Zachodzie, a nasi współcześni „prorocy” i „sędziowie”, a także nasi awangardziści – poza kilkoma wyjątkami, zazwyczaj na stałe zresztą mieszkającymi na Zachodzie – nie?
J.S.: Jesteśmy inni i dlatego raczej nie będziemy podobać się na Zachodzie.
J.W.: A technika, jej zdobycze najnowsze? Czy tylko pisarze fantastyczni powinni się nią interesować? Czy nie jest tragiczne, że w poezji współczesnej więcej znajdziesz „muren i moren” niż telefonów komórkowych, mejli, esemesów, skajpów, wideoczatów (ten słownik jest naprawdę bogaty i poetycko niewyzyskany, mam wrażenie, kompletnie)? Nie uważasz, że poeci współcześni polscy często zachowują się tak, jakby bawili się w pisanie wariacji na temat liryki sprzed stu albo dwustu lat, pełnej słońc, księżyców, gwiazd i nawet łąk, a nie widzieli za bardzo – i nie mieli chęci dostrzec – co jest tu i teraz, pod ręką? Jakby kompletnie nie mieli siły się z tym zmierzyć, wymyślić dla tego poetyki?
J.S.: Nie śledzę zmian w poezji, ponieważ rzadko czytam wiersze, ale faktycznie nie zauważyłam w niej wariacji na temat technicznych nowinek. Jednak czy nie wystarczy, że proza się z nimi zmaga? Nie wiem czy chciałabym przeczytać wiersz o skajpie lub wideoczacie – chyba nie.
J.W.: Gdybyś mogła kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazała?
J.S.: Nie będę im nic wskazywać – jakże bym śmiała.
J.W.: Dostrzegasz jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
J.S.: Z pewnością takie są, ale żeby je wyłapać, trzeba by było zająć się ich tropieniem a ja tego nie robię.
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?
J.S.: Tak i nie jednocześnie. Nie, ponieważ dopiero dwudziesty wydawca zdecydował się na opublikowanie debiutu. Tak, ponieważ reakcja wydawnictwa na otrzymany tekst była natychmiastowa. Reasumując – po trzech miesiącach miałam wydawcę.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś?
J.S.: Odrzuciło dziewiętnastu wydawców, ale nie zniechęcił mnie brak ich reakcji – byłam na to psychicznie przygotowana. Wysłałam do dwudziestego i szybko miałam telefon. Byłam zaskoczona tak bardzo, że dosłownie mnie zatkało.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą? Co jest czy też było w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
J.S.: Współpraca z wydawcą przebiegała pomyślnie i mam nadzieję, że się tak szybko nie zakończy. Dostałam bardzo wymagającego redaktora, ale dzięki temu wiele się nauczyłam. I właśnie to jest dla mnie najcenniejsze.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
J.S.: Jeszcze wcale nie mam odczuć z tym związanych, bo ciągle nie mogę w to uwierzyć.
J.W.: Podobno zamierzasz napisać kolejne książki. Czy będzie to kontynuacja „Nakarm mnie” czy zupełnie inny temat i gatunek?
J.S.: Dosłownie przed chwilą skończyłam kolejną książkę. Jeszcze wiele pracy przede mną, bo to przecież dopiero pierwsza wersja. Nie jest to kontynuacja „Nakarm mnie”, ale nie wykluczam, że kiedyś taka kontynuacja powstanie. Temat nowej powieści jest zupełnie inny, gatunek podobny. Interesują mnie zachowania jednostek i grup ludzkich, dlatego wrzucam swoich bohaterów w ekstremalne sytuacje. Nie po to, by ich dręczyć, ale pokazać pewne schematy działania, a przede wszystkim to, ile siły drzemie w człowieku.
J.W.: Jak myślisz, czy warsztaty pisarskie mają sens? Czy pisania można uczyć? Kto najbardziej może skorzystać z warsztatów, jak uważasz?
J.S.: Warsztaty pisarskie są niezbędnym elementem edukacji każdego pisarza. Bez fachowej wiedzy, którą się tam zdobywa, nie da się ruszyć do przodu. No chyba, że jest się geniuszem. Ja nim nie jestem, i wiem, że gdybym nie trafiła do Ciebie na warsztaty, to z mojego pisania niewiele by było. Pisania nie tylko można, ale trzeba się uczyć. Nigdy nie widomo, co w sobie podczas takiej nauki odkryjemy. Może nie każdy od razu zostanie pisarzem, lecz umiejętność precyzyjnego przekazywania myśli na papierze przyda się każdemu.
J.W.: Kim byłaby idealna Julita Strzebecka w idealnym wszechświecie?
J.S.: Idealna Julita Strzebecka w idealnym wszechświecie byłaby totalnym leniem. Bo po co robić cokolwiek, jeśli wszystko jest idealne?
J.W.: Czy literatura jest sexy?
J.S.: Nie zawsze, ale czasami bywa.
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Fot. Archiwum Julity Strzebeckiej.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.