Jakub Winiarski: Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz w niej siebie obecnie? To coś związanego z losem, rodzaj powołania czy po prostu sposób robienia kariery taki sam jak inne?
Konrad Gonera: „Robienie kariery” – to kojarzy mi się z pracą w korporacji albo czymś podobnym. Pisania na pewno nie zaliczyłbym do tej kategorii, przynajmniej ja tak na to nie patrzę. Zresztą chyba żaden artystyczny zawód, o ile jest wykonywany z sercem, za cel główny nie stawia sobie kariery. Zaczyna się od impulsu i chęci opowiedzenia jakiejś historii. Kariera, jeśli już się pojawia, jest jedynie wypadkową wielu innych, niekoniecznie od nas samych zależnych działań. W moim przypadku pisanie to rodzaj powołania, impulsu, który pojawił się nagle i pozostał do dziś. Poczułem to na przełomie okresu liceum i studiów. Korzystałem z najdłuższych wakacji w życiu, czyli byłem w okresie pomaturalnym. Pół dnia gniłem w łóżku i czytałem „Norwegian Wood” Murakamiego. W pewnym momencie stwierdziłem, że muszę napisać książkę, a później stanąć na głowie, aby ją wydać. Impuls, źródło bliżej nieznane. Tworzyłem pierwszą powieść w klimacie obyczajowym bardzo długo. Po wydaniu pierwszej książki zrobiłem przerwę i zabrałem się do pisania kolejnej, poszło znacznie sprawniej. Tak oto wylądowałem z dorobkiem dwóch wydanych książek na koncie i kolejnej na etapie tworzenia. Obecnie widzę siebie jako jednego autora z wielu. Ilość wydawanych powieści rocznie jest przeogromna. Jedynym sposobem, aby robić kroki naprzód, to pisać dalej i starać się pozyskać coraz szerszą grupę odbiorców.
J.W.: Skąd bierzesz pomysły do powieści?
K.G.: Z życia codziennego, z rozmów z ludźmi, z obserwowanych sytuacji i innych przeczytanych książek czy obejrzanych filmów i seriali. Źródeł inspiracji jest cała masa.
J.W.: Wykorzystałeś w swoim pisaniu jakieś typy ludzkie napotkane w czasach, kiedy nie zajmowałeś się jeszcze na poważnie literaturą?
K.G.: Tak, w pierwszej książce. Dwie główne postaci reprezentują w dużym stopniu osoby, które miałem przyjemność poznać. W przypadku drugiej książki już tak nie było.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
K.G.: Po napisaniu i zredagowaniu czułem satysfakcję, że udało się w końcu dokończyć to, o czym marzyłem, jednak – jak się okazało – to dopiero połowa drogi. Egzemplarz sygnalny pierwszej książki dostarczono mi po długim czasie poszukiwania wydawcy, pracy nad redakcją, korektą i innymi działaniami. Pamiętam, że odbierałem tę przesyłkę z przyjacielem. Wtedy rzeczywiście cieszyłem się jak dziecko.
J.W.: Którą z wykreowanych przez siebie postaci cenisz najbardziej i dlaczego?
K.G.: Kreowanie postaci Hershela Reysa w „Śmiertelnie prostej grze” wymagało ode mnie sporego przygotowania. Było to żmudne zajęcie, ale jednocześnie niesamowite, literackie doświadczenie. Nigdy wcześniej nie tworzyłem postaci o takim profilu, dlatego zbierając wszystkie materiały i przerabiając je na tekst użytkowy, czułem, że odkrywam nieznane. Cenię tę postać, bo była dla mnie prawdziwym wyzwaniem.
J.W.: Którego z bohaterów było ci najtrudniej opisywać?
K.G.: Nie jednego nawet, lecz kilku. Paradoksalnie najtrudniej jest mi opisywać bohaterów drugoplanowych. Nad tym też staram się pracować. Z głównymi postaciami jest mi o niebo łatwiej.
J.W.: Czy twoi bohaterowie mają pierwowzory w świecie rzeczywistym?
K.G.: Tylko w przypadku pierwszej książki.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało?
K.G.: To się zmienia przez lata. Różne książki i tytuły są dla mnie ważne bo czytałem je w odpowiednim wieku i okresie. Ważnymi autorami niewątpliwie są nieśmiertelni klasycy, tacy jak: Hesse, Mann, Bułhakow, ale także Murakami czy współcześni spece od thrillerów: Beckett, Gerritsen i inni. Bardzo wpływowym tytułem był natomiast „Mistrz i Małgorzata”.
J.W.: Czy dostrzegasz może zapóźnienie polskiej kultury, jej wtórność, drugorzędność wobec innych kultur europejskich, czy światowych i czy – jeśli to dostrzegasz – miałbyś jakiś pomysł, jak można tę sytuację zmienić, na czym oprzeć się w walce o wysoki status kultury własnej? A może jest tak, że żadnego zapóźnienia nie ma i to inni powinni baczniejszą uwagę zwrócić na to, co polska kultura ma do zaoferowania?
K.G.: Na pewno na polską kulturę, zwłaszcza w obecnych czasach płynności informacji, wpływają w znaczącym stopniu inne, jednak czy dzieje się to z niekorzyścią dla nas? Nie uważam tak. Myślę, że nadal mamy pewien kulturowy klimat, który się wyróżnia i daje rozpoznać na końcu świata. Mam na myśli całość polskiej kultury. Jeśli miałbym ograniczyć się jedynie do polskiej literatury, to tu też dzieje się sporo i nie mam na myśli jedynie nazwisk, które widnieją w witrynach dużych księgarń. Swego czasu kupowałem sporo debiutów. Duża część tych książek w moim odczuciu była cholernie dobra, nowatorska, do bólu polska i w niczym nieustępująca jakością tytułom zachodnich autorów. Nie prowadzę żadnych statystyk, jednak zakładam, że wiele takich pozycji przemyka gdzieś bez większego echa, bo na przykład nie zostały dobrze wypromowane. Samo państwo też przesadnie nie rwie się do wspierania literackiego dorobku kultury. Porównajmy to chociażby do Szwecji i całej tej bibliotekowej polityki, która wspiera zawodowych i początkujących autorów i – siłą rzeczy – też ich promuje.
J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co powiesz o tej drugiej części w przypadku twoich książek? Czego nie napisałeś? Jakiego tematu, który – być może masz taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłeś?
K.G.: Nie męczą mnie takie myśli. Z reguły udaje mi się wrzucić do fabuły to, co sobie w notatkach wyskrobałem. Czasami jakiś z pozoru dobry wątek zapisany w notesie traci blask w trakcie pisania, gdy bohaterowie postanowią inaczej, ale to nigdy nie powoduje kaca. Ostatecznie to oni rządzą, jak już dostatecznie ożyją. Tę myśl odczytałbym inaczej. Nigdy albo bardzo rzadko udaje się oddać w tekście taki ładunek emocjonalny, jaki siedzi nam w głowie, zanim do pisania przystąpimy. To ciągła gonitwa za idealnym doborem wyrazów i zawsze jest się nieco w tyle. Zadręczam się więc często tym, że przekuwając myśli na tekst, czuję, że mijam się z pierwowzorem.
J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów, jak myślisz, ty piszesz?
K.G.: Spotkałem się też z takim stwierdzeniem, ale nie czuję tego do końca. Przynajmniej jak sięgam pamięcią lub jak przeglądam fragmentarycznie swoje książki, nie dostrzegam tej rozbieżności.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od swoich czytelników?
K.G.: Na jednym z internetowych kursów prowadzący stwierdził, że jeśli piszesz książkę pod kogoś, to już przegrałeś. Zgadzam się z tą tezą. Pisząc, skupiam się na fabule. Wpadam w ten cały świat i nie myślę wtedy o odbiorcach. Jedyne, co robię, to staram się pisać klarownie i wyostrzać obraz w każdej możliwej scenie, aby ktokolwiek, kto przeczyta tekst, nie czuł znużenia. Od czasu tworzenia drugiej książki odszedłem od przesadnych opisów, skupiając się na dynamice, akcji i ostrości scen. Nigdy nie piszę „na pałę”, staram się dobrze przygotować. Myślę, że tak już pozostanie. To powinien wiedzieć czytelnik.
J.W.: Czy nagrody literackie mają sens?
K.G.: Mają. Budzą wiele kontrowersji, bo ciężko uchwycić i obiektywnie ocenić to, za co konkretnie się je dostaje, ale nie widzę nic sztucznego w docenieniu dorobku jakiegoś autora, który wzbudzał w czytelnikach refleksje, dostarczał im rozrywki i wreszcie wpływał na innych autorów, nakręcając tym samym tę całą wielką spiralę wzajemnej inspiracji. Nagrody te nie są, i nigdy nie będą, tak uchwytne jak Nobel z medycyny, ale skoro istnieją wyróżnienia w świecie filmowym czy jakiejkolwiek innej branży artystycznej, to nie widzę tu przeciwwskazań dla pisarzy.
J.W.: Jak organizujesz sobie życie, żeby mieć czas na pisanie? Czy masz z tym problem?
K.G.: Mam ogromny, ale pracuję nad tym. Bardzo pomaga notes albo chociaż aplikacja do tworzenia notatek, tablica w pokoju, kursy pisarskie, które motywują i otwierają oczy, czy zwyczajny plan pracy. Pomocne są też rozmowy z ludźmi o tym, co się teraz robi. Z reguły potrzebuję tych wszystkich bodźców, aby poprzez ciągłą stymulację zafiksować się na fabule. Wtedy nie ma już wyjścia. Pisać trzeba. Trochę to szalone ale pomaga.
J.W.: Coraz popularniejsze robią się kursy pisania. Co myślisz o idei uczenia pisania tak, jak się w szkołach muzycznych uczy muzykowania, a w akademiach sztuk pięknych rzeźby czy malarstwa?
K.G.: Uważam, że dobrze jeśli każdy, kto za pisanie się bierze albo się wziął, dostarczy sobie łyk teorii. To tak samo jak w muzyce. Można dochodzić do pewnych prawd, czuć satysfakcję, że wymyśliło się ciekawą technikę zagrywki, np. na gitarze czy skrzypcach, ale w rzeczywistości było to już odkryte sto lat temu. Koniec końców nie odkryło się niczego nowego, a jedynie straciło czas. Początkowo byłem sceptyczny wobec kursów pisania, zwłaszcza w wersji internetowej. Przez ponad rok śledziłem opinie w Internecie o różnych szkołach i ostatecznie zapisałem się na swój pierwszy kurs. Było świetnie. Poznałem trochę teorii, wymieniałem się z innymi tekstami, wykonałem szereg ćwiczeń, a co najważniejsze – był to potężny, motywacyjny zastrzyk do dalszej pracy. Czy jest sens tworzyć oddzielny kierunek studiów uczący pisania (taki zresztą już chyba powstał)? Nie wiem.
J.W.: Czego pisarz może nauczyć się od twórców filmowych i serialowych? Jest w ogóle coś takiego czy te dwa światy nie mają wiele wspólnego?
K.G.: Scenariusz filmu to przecież książka. Zmodyfikowana jedynie na potrzeby produkcji. Te światy mają wiele wspólnego. Seriale, filmy i gry. Dla mnie to bardzo inspirujące. Często zdarzało się, że zacząłem coś pisać, bo zaciekawiła mnie scena na dużym ekranie, lub odwrotnie, zacząłem pisać, a przy okazji oglądania serialu czy filmu inspirowałem się ciekawym rozwiązaniem fabularnym.
J.W.: Od lat powtarzany jest banał o upadku literatury i jej stopniowym przechodzeniu do defensywy. Jakie faktyczne zagrożenia dostrzegasz, patrząc na współczesną literaturę, postawy pisarzy i działalność rynku wydawniczego? Jest coś, co cię niepokoi szczególnie?
K.G.: O upadku literatury bym nie mówił. Współcześnie jest wiele utrudnień. Większość tekstów krąży w Internecie i łatwo je „spiracić”. Dostęp do wszystkiego jest na wyciągnięcie ręki do klawiatury. To pewnie nie jest wygodna pozycja dla wydawców, którzy i tak są obarczeni dużym ryzykiem i odpowiedzialnością. Jest też problem z promocją, zwłaszcza u początkujących autorów. Najlepiej sprawdzają się reklamy w Internecie, ale one z kolei trochę kosztują. Autor nie powinien zajmować się promocją, jednak myślę, że współcześnie, zwłaszcza na początkowym etapie, jest to nieuniknione. Pozostając przy temacie promocji – niepokoi mnie kierunek, w jakim ona idzie. Mało promuje się świeżych autorów. Podobny problem tylko w skrajnym wydaniu reprezentuje rynek muzyczny. Proszę wejść do pierwszego lepszego salonu muzycznego. Na półkach znajdzie się Queen, Jackson, Led Zeppelin, kilka polskich, znanych zespołów i… koniec. Żadnych debiutów. Chyba że wcześniej wygrało się „Mam talent”. Jeśli chodzi o książki, to nie jest tak źle, sporo mniej znanych pozycji znajdzie się na półkach albo da się je zamówić przez Internet i odebrać w salonie, jednak trend jest taki jak w muzyce. Promuje się nazwiska.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
K.G.: Artysta, pisarz czy poeta różni się tym od innych, że nieustannie myśli o pisaniu.
J.W.: Jak skomentowałbyś taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik, który tu lekko strawestuję: „pilot mig–a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na żonę i dzieci”?
K.G.: Pisanie to zawód specjalnej troski. Na pewno w rodzinnym ognisku może zasiać spory zamęt i dla niektórych zapewne jest nie do udźwignięcia taki układ. Jak w każdym artystycznym zawodzie najwygodniej tworzy się, gdy nie ma żadnych przeszkadzajek, jakkolwiek myślę, że wszystko jest do wypracowania.
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
K.G.: Sukces niestety coraz częściej zależy od reklamy. Jakość odgrywa coraz mniejszą rolę, ale wciąż jest zauważana i doceniana. To plus. Jeżeli twoje pisanie znalazło grupę odbiorców, dostarczasz im rozrywki, lubią twój styl, pragną więcej, a ty nie lecisz na łatwiznę to jest to sukces.
J.W.: Jak w ogóle oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Dzięki temu jest żywiej i ciekawiej czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
K.G.: Są zagrożenia i profity. O tym pierwszym wspominałem wcześniej. Profitów jest cała masa. Powstaje wiele grup i stron, na którym ludzie mogą dzielić się swoją twórczością. Toczą się kursy pisarskie, z dobrodziejstw mediów społecznościowych korzystają wydawcy, wiele osób w różnym wieku prowadzi swoje blogi, czyli pisze. Jest łatwy dostęp do e-booków. Dużo by wymieniać. Niestety, Internet to też fala hejtu w stosunku do wszystkiego. Koniec końców myślę, że więcej jest plusów.
J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięty ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy”, jak na przykład w starożytnej Grecji, to coś zupełnie innego niż bycie jednym z siedmiu miliardów obywateli dzisiejszego świata, jak w twoim pojedynczym przypadku?
K.G.: Przeszkadza mi czasami ilość świata, ludzi i informacji, która wlewa się przez komputer, telewizor czy telefon, jednak nie odczuwam z tego powodu wielkiego dyskomfortu. Sam korzystam z wielu dobrodziejstw nowych mediów.
J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
K.G.: Dostarczanie rozrywki.
J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?
K.G.: Po kursach zacząłem doceniać tworzenie rzetelnego planu. Od tego zaczynam, a już podczas samego pisania rzucam się w nurt fabuły i idę ramię w ramię z bohaterami. Najważniejsza reguła: „pisz”.
J.W.: Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?
K.G.: Poruszanie się po fabularnym świecie i podkładanie nogi bohaterom.
J.W.: Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki?
K.G.: Systematyka. Całą resztę da się ogarnąć.
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
K.G.: Świadek jest mi chyba najbliższy. Nie lubię wykraczać w przyszłość ani zagłębiać się szczególnie w przeszłość.
J.W.: Jeszcze wrócę do techniki i nauki. Jak to jest z tą techniką i zdobyczami nauki? Czy tylko pisarze fantastyczni powinni się nimi interesować? Czy nie jest tragiczne, że na przykład w poezji współczesnej więcej znajdziesz „muren i moren” niż telefonów komórkowych, mejli, esemesów, skajpów, wideoczatów (ten słownik jest naprawdę bogaty i poetycko niewyzyskany, mam wrażenie, kompletnie)? Nie uważasz, że poeci współcześni polscy często zachowują się tak, jakby bawili się w pisanie wariacji na temat liryki sprzed stu albo dwustu lat, pełnej słońc, księżyców, gwiazd i nawet łąk, a nie widzieli za bardzo – i nie mieli chęci dostrzec – co jest tu i teraz, pod ręką? Jakby kompletnie nie mieli siły się z tym zmierzyć, wymyślić dla tego poetyki? Zresztą, nie tylko poeci. Bo i prozaicy zdają się czasem pisać, jakby technika ledwie ich musnęła. Co o tym myślisz?
K.G.: W poezji jest to rzeczywiście bardzo widoczne. Zapewne dlatego, że te wszystkie maile i skajpy są kojarzone często z ogłupieniem człowieczeństwa. Być może dla poetów nie wydają się wystarczająco ambitne, nie kryje się za nimi nic, co odnosi się do człowieka jako osoby, jego wartości, nie ma w nich emocji ani serca uniesień. Nie wiem, na szybko przyszła mi taka myśl. Nie widzę żadnych przeciwwskazań, wręcz odwrotnie. Jest to ogromny, niewykorzystany jeszcze obszar.
J.W.: Gdybyś mógł kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazał?
K.G.: Schulz, Różewicz, Leśmian, Gombrowicz.
J.W.: A dostrzegasz, jak to się mówi, jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
K.G.: Może nie zjawiska, ale całą masę niedocenionych bądź niezauważonych dostatecznie książek i autorów. Wspominałem wcześniej o tym, że czytałem sporo debiutów. Kilku z tych autorów publikuje do dziś, wydając kolejne dzieła, które spokojnie mogłyby się mierzyć z wieloma innymi, bardziej znanymi europejskimi pozycjami, ale tak się nie dzieje. Mam nadzieję, że do czasu.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
K.G.: W wolnym czasie jeżdżę motocyklem w terenie. Górki, hopki itp. Wyłączam się wówczas zupełnie, staram pokonać kolejne trudności, zalewając się przy tym potem. Wtedy jestem innym człowiekiem. Poza tym wąskim obszarem sztuka towarzyszy mi przy każdej innej czynności.
J.W.: Gdybyś miał przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego twoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałbyś w pierwszym rzędzie?
K.G.: W przypadku pierwszej książki poprawiłbym głównie narrację. Jeśli zaś chodzi o drugą, to wydłużyłbym fabułę o jakieś 80 stron i dodał jeszcze jeden mocny zwrot w całej historii.
J.W.: Co uważasz za swoje największe osiągnięcie i co jeszcze planujesz osiągnąć – w życiu, w literaturze?
K.G.: Na początku chciałem po prostu napisać książkę. Później napisać lepszą książkę, a teraz jeszcze lepszą, pod każdym względem. Za osiągnięcie uważam każdy z tych etapów, bo naprawdę nie było łatwo, choć chyba największym wysiłkiem była druga książka, która pochłonęła masę godzin na przygotowania i rozmaite konsultacje. Planuję pisać dalej. Kolejna książka jest na warsztacie. Docelowo chciałbym zajmować się tylko pisaniem, dostarczając czytelnikom wielu emocji i rozrywki.
J.W.: Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy?
K.G.: Zacznijmy od tego, że wielkim fanem poezji nie jestem. Jest oczywiście kilka pozycji, którym przyjrzałem się bardziej, ale nie gustuję w niej, męczy mnie. Dlaczego? Zacytuję tu Gombrowicza: „Dlaczego nie smakuje mi czysta poezja? Dlaczego? Czyż nie dla tych samych przyczyn, dla których nie smakuje mi cukier w stanie czystym? Cukier nadaje się do osładzania kawy, ale nie do tego, aby go jeść łyżką z talerza, jak kaszkę.”
J.W.: Myślisz, że każda książka przeczytana wzbogaca nas duchowo i intelektualnie?
K.G.: Nie, nie każda. Jest wiele książek, których nie czułem, choć bardzo się starałem, ostatecznie nie kończyłem nawet ich czytać. Być może dla innych były wartościowe, jednak ja przy nich się męczyłem, bo nie dostarczały mi rozrywki, ciekawych tematów ani niczego wyjątkowego, jeśli chodzi o pomysł fabularny czy samą konstrukcję tekstu.
J.W.: Czy pisarz powinien zajmować się kwestiami bieżącej polityki? Czy pisarz powinien angażować się w polityczne spory?
K.G.: Pisarz jak każdy człowiek ma swoje poglądy i może je wyrażać nie tylko werbalnie. Nie uważam jednak, aby było to z korzyścią dla jego twórczości. Często obserwuję strony rozmaitych autorów. Niektórzy na swoich profilach wylewają całą masę politycznych opinii i komentarzy, i to w mało stonowany sposób. Mnie trochę to razi i przyłapałem się na tym, że w jednym czy dwóch przypadkach popsuł mi się wizerunek takiego autora, od czego też nie mogłem uciec, czytając później jego książki, ale może to taka moja przypadłość.
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?
K.G.: Trochę to trwało. Wysłałem książkę do wielu wydawców. Każdy miał inne wymagania. Wydawcę znalazłem po czterech czy pięciu miesiącach.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłeś?
K.G.: Wiedziałem, czego się spodziewać już od początku. Wielu wydawców odrzuca wiele książek, ale po którejś odmownej decyzji poczułem przygnębienie, na szczęście nie na długo. Nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby zrezygnować z dalszych poszukiwań. Moja rada jest prosta. Jeśli nawet nie wychodzi, to szukaj „do porzygu”, w końcu się uda.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcami? Co jest czy też było w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
K.G.: Korespondowałem z wieloma wydawnictwami, ale prawdziwą współpracę udało mi się podjąć z jednym. Dobrze trafiłem, bo opieka ze strony wydawcy zarówno pod względem wymiany informacji, przygotowywania książki czy wreszcie promocji była i jest bardzo udana. Nie napotkałem na specjalne trudności. Trzeba było poświęcić trochę czasu zwłaszcza na etapie redakcji, ale zawsze przebiegało to w dobrej atmosferze przy zaangażowaniu obu stron.
J.W.: Od kiedy wiedziałeś, że chcesz pisać?
K.G.: Dokładnie od czerwca 2006 roku.
J.W.: Jak trafiłeś na warsztaty pisarskie?
K.G.: Szukałem w Internecie szkół kreatywnego pisania, i… tyle.
J.W.: Czy warsztaty pomogły ci w pisaniu?
K.G.: W moim przypadku rola warsztatów jest nie do przecenienia. Zaczerpnąłem z nich bardzo dużo pomysłów. Nauczyłem się teorii, planowania i, powtórzę do dobitnie, dostałem motywacyjnego kopniaka do dalszej pracy.
J.W.: Zamierzasz pisać kolejne książki? Co to będzie?
K.G.: Trzecia powieść będzie książką akcji, która toczy się w Stanach Zjednoczonych, gdzie na skutek rozprzestrzeniającej się zarazy ludzie zatracili człowieczeństwo, walcząc o przetrwanie, i chroniąc się przed głodem. Fabuła będzie opisywać losy grupy przypadkowo poznanych osób, których połączył wspólny cel. Nie będzie to żadna historia z zombie w tle, od razu uprzedzam.
J.W.: Kim byłbyś w idealnym wszechświecie?
K.G.: Dalej starałbym się wymyślać ciekawe historie.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
K.G.: No ba! A nie jest?
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Fot. Archiwum Konrada Gonery.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.