Jakub Winiarski: Kilka słów o tobie. Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie swoją postać i swoją literacką karierę? Jak lubisz o tym mówić, a jak nie lubisz?
Ewa Bauer: W literaturze jestem Ewą Bauer, autorką powieści obyczajowych opartych na emocjach, tak przynajmniej lubię nazywać to co piszę. Jestem jedną z wielu, ginącą w zalewie podobnej literatury popularnej, choć – jak każdy chyba twórca – marzę o tym, by wybić się ponad przeciętność. Nie mnie oceniać to, co robię. Ja zresztą jestem bardzo krytyczna wobec swoich prac i wciąż wydaje mi się, że stać mnie na więcej. Niestety nie udało mi się zrobić spektakularnego debiutu, może nie byłam wówczas gotowa, albo nie trafiłam na mądrych ludzi, którzy pokierowaliby mną właściwie. Chociaż debiut przeszedł bez większego echa, korzyści z wydania pierwszej książki były bardzo duże: poznałam środowisko literackie, pisarzy, wydawców, krytyków, blogerów. Także otworzyły się drzwi do różnych imprez literackich, grup dyskusyjnych, grup czytelniczych, a od każdej z poznawanych osób czegoś się uczę. Drugą powieść napisałam niedługo po pierwszej, a trzecia, wydany w tym roku „Kurhanek Maryli”, była już tworem zdecydowanie bardziej dojrzałym niż poprzednie. Wielu czytelników dostrzega mój rozwój, co mnie niezmiernie cieszy, bo uważam, że dobry pisarz powinien nie tylko posiadać wyobraźnię i lekkie pióro, ale także warsztat. Mnie nikt nigdy nie uczył pisać, a jeśli już to zupełnie innej stylistyki i słownictwa. Przez wiele lat pracowałam jako prawnik, stąd w moich książkach zdarzają się konstrukcje wprost przeniesione z żargonu prawniczego. Na szczęście dobry redaktor je wyłapuje i coraz rzadziej już częstuję czytelnika tym niezjadliwym językiem. Tak właśnie siebie widzę obecnie: jako osobę, która pretenduje do bycia pisarką, przed którą jeszcze wiele pracy i doświadczeń, ale która ma coś do powiedzenia i zaprezentowania czytelnikowi i która zrobi wszystko, żeby czytelnik się na niej nie zawiódł.
J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać?
E.B.: Mniej więcej od połowy szkoły podstawowej. Niestety nikt mnie w tym nie wspierał, a może za mało dobitnie okazywałam swoją pasję. Nie pamiętam już. Wiem tylko, że w ukryciu prowadziłam tomy pamiętników, zapisywałam wszystkie towarzyszące mi w tamtym czasie emocje. Potem przyszedł czas na opowiadania, moją ulubioną wówczas formę wyrazu. W wieku 14 lat napisałam pierwszą powieść, która wzięła udział w konkursie literackim i została zdyskwalifikowana ze względu na mnogość błędów ortograficznych i stylistycznych. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach pisałam w zeszycie. Nauczycielka, której zadaniem było sprawdzenie tekstu przed wysłaniem na konkurs i skorygowanie błędów, tego nie zrobiła. W efekcie jury stwierdziło coś w tym stylu, że choć tekst jest ciekawy to nie są w stanie go ocenić z uwagi na błędy. Wzięłam to sobie do serca i przez wiele lat nie pokazywałam nikomu tego, co pisałam. Robiłam to z wewnętrznej potrzeby, a nie chęci publikowania. I dopiero kilka lat temu odważyłam się wyciągnąć jeden tekst i pokazać paru osobom. I tak się zaczęło.
J.W.: Czym jest dla ciebie określenie literatura kobieca? Etykietką, która pomaga? Etykietką, która przeszkadza? Czymś jeszcze innym?
E.B.: Literatura kobieca jak każda inna ma swoje miejsce. Gatunkowo jest mi chyba najbliższa i nie wstydzę się tego. Piszę to, co czuję. To dla mnie szerokie pojęcie, w którym znajdują się nie tylko lekkie i rozrywkowe powieści, ale także te poruszające ważne społecznie problemy. W tym, jak i w każdym innym gatunku, można znaleźć zarówno perełki jak i literackie gnioty. Jeżeli chodzi o etykietki, to wolałabym, żeby do mnie przylgnęła etykietka pisarza, który ma coś do powiedzenia, który porusza emocje, a to w jakim gatunku tworzy jest kwestią drugorzędną. Niemniej jednak, gdy ktoś pyta, co piszę, precyzuję, że są to powieści obyczajowe, albo obyczajowo-psychologiczne, co moim zdaniem, mieści się w szerszym pojęciu jakim jest literatura kobieca.
J.W.: Dlaczego ta literatura kobieca jest tak po macoszemu traktowana przez opiniotwórcze dzienniki, tygodniki, portale kulturalne? Jak to jest, że tyle osób ją czyta, a krytycy tak bardzo na nią narzekają? Co o tym myślisz?
E.B.: To pytanie nie do mnie tylko do tych, którzy dokonują wyboru. Ja i tworzę i czytam literaturę kobiecą, popularną, a nie tzw. ambitną. Szczerze mówiąc nie jestem na bieżąco z powieściami, które zdobywają nagrody literackie i są promowane przez opiniotwórcze media. Czasem coś wpadnie mi w ręce, ale rzadko przypada mi do gustu. Nie wiem dlaczego tak jest, ale nie zamierzam się kreować na osobę, która czyta to, co wypada czytać, dyskutuje na tematy o których nie ma pojęcia, bo są właśnie aktualne. Co do krytyki, to myślę, że wiąże się ona z niewłaściwym postrzeganiem literatury kobiecej, jako wąskiego gatunku cechującego się prostym stylem, błahymi i płytko potraktowanymi przez pisarza tematami. Jest to oczywiście nieprawda, bo to najszersza z literackich kategorii. Promowanie literatury kobiecej i uświadamianie, że zasługuje ona na to, by traktować ją na równi z innymi gatunkami jest konieczne. Wielkie zasługi na tym polu ma już Mariola Zaczyńska, pisarka i wielka organizatorka Festiwalu Literatury Kobiecej „Pióro i Pazur” w Siedlcach, a ja będę ją w tym przedsięwzięciu nadal wspierać, bo widzę tu szansę na zmiany spojrzenia na ten gatunek.
J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
E.B.: To, że mogę dać upust swoim emocjom, przelać na papier myśli, podzielić się wątpliwościami. A jeśli przy okazji ktoś znajdzie w tym coś dla siebie, to wiem, że dobrze robię. Sporo ludzi pisało do mnie po przeczytaniu „Kurhanka Maryli”. Pojawiały się zdania typu: odmieniła Pani moje życie, to najbardziej wzruszająca powieść jaką czytałam, pobudza do refleksji, itp. a to są słowa, które chyba każdy autor chce usłyszeć.
J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?
E.B.: Jedyną zasadą, którą się kieruję to badanie tematu. Nie wolno pisać o czymś o czym się nie ma pojęcia, co nie znaczy, że można pisać tylko o tym, co się przeżyło. Pisanie książki musi być poprzedzone researchem, konsultacjami, wywiadami, czymkolwiek, co pomoże nam zrozumieć temat na tyle, by nie popełniać podstawowych błędów. Na tym punkcie jestem bardzo czuła i czasem wyłapuję w książkach tematy potraktowane po macoszemu. Błędy mogą zdarzyć się najlepszym, ale po książkach widać czy ktoś choćby starał się dowiedzieć czegoś na omawiany temat, czy pojechał po bandzie w negatywnym tego zwrotu znaczeniu. Przyznaję, że w „Kruchości jutra” zorganizowałam rozprawę sądową w dniu 15 sierpnia. Sprawdziłam nawet w kalendarzu w jakim dniu tygodnia wypadł ten dzień aby nie był to weekend, niestety nie zwróciłam uwagi na to, że to święto. Głupota, ale wiele mnie nauczyła. Rzetelny pisarz, będzie sprawdzał wszystkie szczegóły.
J.W.: Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?
E.B.: Ten moment, gdy materiały są zebrane, konspekt przygotowany i napisane ok. 20% książki, wtedy historia zaczyna płynąć, palce ledwo nadążają za myślą.
J.W.: Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki?
E.B.: Znalezienie czasu. Niestety nie mogę poświęcić się tylko pisaniu. Wiele spraw skutecznie mnie odciąga. Brak terminu oddania książki również mnie nie determinuje, bo ciągle zdarza się coś ważniejszego. Dla mnie najtrudniej jest zacząć. Początek zwykle wydaje mi się sztuczny, niedopracowany, dopiero jak historia popłynie wtedy wracam i poprawiam to, co już napisałam.
J.W.: Którego ze swoich bohaterów lubisz najbardziej? Który najbardziej cię irytuje i był najtrudniejszy do napisania?
E.B.: Nie mam ulubionego bohatera, każdy jest pełen sprzeczności, a więc momentami da się lubić, w innych irytuje. Myślę, że każdy z nas taki właśnie jest w zależności od sytuacji i tego, kto nas ocenia. Najtrudniej natomiast jest mi pisać o bohaterce nowej powieści, nad którą właśnie pracuję. Narratorem jest dziewczynka i boję się, że nie uchwycę w pełni dziecięcego widzenia świata. Niestety, sporo już zapomniałam.
J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć? Miałaś chwile zwątpienia?
E.B.: Niestety piszę bardzo wolno. Zdarzają mi się okresy długich przestojów. Bardzo nad tym boleję, ale póki co moje życie tak wygląda, że na pisanie muszę wykradać czas z innych czynności. Od kiedy powstał pomysł napisania „Kurhanka Maryli” wiedziałam jak ma wyglądać i w miarę czasu go realizowałam. Ani przez moment w tę powieść nie wątpiłam, no może trochę w zakończenie. (Śmiech.) Teraz natomiast, muszę się przyznać, mam wątpliwości, co do powieści, nad którą pracuję. Wciąż nie czuję się wystarczająco gotowa, by zmierzyć się z tematem, który chcę poruszyć.
J.W.: Jaki to temat? Co w nim trudnego?
E.B.: To będzie powieść wielowątkowa, poruszająca m.in. problem zawiedzionych ambicji, wycofania, nierównych szans i szukania sensu życia po traumatycznym wydarzeniu. Trudność stanowi opisanie emocji towarzyszących tym sytuacjom, bo wyobraźnia wyobraźnią, ale doświadczenia w tym zakresie nie mam.
J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?
E.B.: Motywacją do napisania np. „Kurhanka Maryli” była chęć pokazania innym historii, która narodziła się w mojej głowie i osadzenia akcji w miejscu, z którym mam emocjonalny związek. A co do kolejnej powieści to właśnie motywacji mi brakuje.
J.W.: Opowiedz o tym miejscu i co cię z nim łączy?
E.B.: Urodziłam się i wychowałam w mieście, podobnie jak i cała moja rodzina. Jednak we wczesnym dzieciństwie ktoś zabrał mnie do pewnej wsi, do której jeździłam potem przez kilkanaście lat. Stała się dla mnie prywatnym rajem, miejscem cudownych wspomnień i nieskażonej natury. Tam zostawiłam część swojego serca i tam wysłałam swoją bohaterkę. Choć jej wspomnienia tylko w niewielkim stopniu pokrywają się z moimi, to myślę, że tak samo mocno jak ja pokochała swą wieś.
J.W.: Pytanie na rozluźnienie. Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy?
E.B.: Wstyd się przyznać, ale niewiele wiem o poezji, nie czytam, nie piszę. Zdecydowanie bardziej przemawia do mnie proza. Przez całe lata natomiast kolekcjonowałam różne cytaty i aforyzmy. Do dziś pamiętam niektóre Oskara Wilde’a i Khalila Gibrana.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało?
E.B.: Oj, nie wiem czy już jestem uformowana. Czytam różne rzeczy i gatunki. Najwięcej oczywiście literatury obyczajowej, ale lubię też kryminały, sagi historyczne i młodzieżowe fantasy. Wszystko zależy od nastroju w danym momencie. Długo moimi ulubionymi autorami był Robert Goddard i Elia Kazan, teraz chętnie czytam Charlotte Link i Jodi Picoult. Myślę, że to właśnie ich styl najbardziej do mnie przemawia i chciałabym kiedyś znaleźć się na półce koło którejś z tych autorek.
J.W.: Co jest fajnego w ich stylu? Czy, ujęli cię autorzy tak różni, jak Kazan i Picoult, Link i Goddard?
E.B.: Sztukę wszelkiego rodzaju odbieram głównie emocjami, dlatego nie lubię pisać recenzji, bo ograniczałyby się do bardzo ogólnych stwierdzeń, czy coś wywarło na mnie wrażenie czy nie. Podobnie jest z literaturą. Nie wiem, co ujęło mnie w wymienionych autorach zwłaszcza Kazanie, Goddarcie i – o czym zapomniałam wspomnieć – także Perezie-Reverte. Rzeczywiście każdy z nich pisał zupełnie inaczej, ale pomimo, że większość ich książek czytałam kilkanaście lat temu, do dziś pamiętam, o czym są. W przeciwieństwie do setek innych, które zapominam po tygodniu od przeczytania. Każdy z tych pisarzy potrafił dobrze nakreślić postaci, dać im emocje, stworzyć niepowtarzalny klimat. Co do wymienionych pisarek to cenię je za profesjonalne przygotowanie. Picoult bierze na warsztat tematy ważne społecznie, zaznajamiając czytelnika z rozmaitymi odmiennościami, chorobami, dylematami, ukazując je z różnych stron. A Link w swoich kryminałach zwraca uwagę na psychologiczny aspekt przestępstw czego często brakuje mi w tym gatunku u innych pisarzy. A wracając jeszcze do twojego poprzedniego pytania, to zapomniałam o najważniejszym dla mnie autorze, a głównie utworze: „Mały Książę” Antoine’a de Saint Exupery’ego. Jest to dla mnie tak oczywiste, że po prostu nie przyszło mi do głowy, by wymienić, gdy o to zapytałeś. Jeżeli coś mnie ukształtowało, to właśnie ta opowiastka. Nie wiem czy wiesz, ale jestem taką fanką Małego Księcia, że mam kolekcję ponad 30 tłumaczeń na różne języki.
J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu?
E.B.: Tematy, które biorę na warsztat są powszechnie występujące w społeczeństwie. O problemach w związku, psychologicznych naciskach, przemocy, impulsywnym działaniu powodującym niezamierzone skutki itp. mówi się wszędzie: w mediach, na towarzyskich spotkaniach, szepta za plecami, opisuje w gazetach. Czasem aż prosi się o to, by opisać czyjąś historię, ale od początku postawiłam sobie jedną granicę. Jeżeli biorę się za jakiś temat, postaci i tło w jakim go osadzam nigdy nie są podobne do znanych mi osobiście. Przygotowując się do pisania powieści, by lepiej zrozumieć powtarzalne schematy, czytam literaturę popularnonaukową w tym zakresie. Tworzę, być może schematyczne sytuacje, ale to właśnie pozwala na uwypuklenie tematu. Staram się pokazać jak działają mechanizmy i jakie towarzyszą temu emocje. Efekt jest taki, że wiele osób odnajduje siebie lub kogoś bliskiego w moich książkach, co daje mi tylko obraz na jaką skalę te problemy występują w rzeczywistości.
J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów piszesz?
E.B.: Myślę, że większość pisarzy pisze jednak o swoich tematach. Wraz z ogólną dostępnością publikowania swoich dzieł, wzrosła ilość wydań wszelkiego rodzaju pamiętników, true stories, powieści spełniających funkcje terapeutyczne dla autora. Nie krytykuję tego, wręcz lubię to czytać. Co do mnie, to jak mówiłam wcześniej staram się omijać osobiste tematy, choć z pewnością moja proza mieści się w kręgu moich zainteresowań psychologią. Czy więc piszę obok czy o swoich tematach? Trochę tak i tak. (Śmiech.)
J.W.: Czyli nie ma szansy, żeby czytelnicy odnaleźli coś z twojego życia w twoich książkach?
E.B.: Wnikliwy czytelnik, zwłaszcza taki, który mnie zna, odnajdzie sporo takich elementów. Wydaje mi się, że to nieuniknione i własne doświadczenia, poglądy czy emocje, nawet w niezamierzony sposób, pojawiają się w naszych utworach.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od czytelników?
E.B.: Nie mam wymagań co do czytelników, dobrze że są. Zakładam, że każdy może odnaleźć coś dla siebie w moich książkach. Hmmm, a może jest taka jedna cecha: czytelnik powinien wiedzieć, że treść książki to nie tylko to, co w niej napisane. Czasem trzeba czytać między wierszami.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
E.B.: Myślę, że wrażliwością. Artyści, jakiej dziedziny sztuki by nie uprawiali, w większości działają z potrzeby wywołanej wrażliwością większą niż przeciętna, która każe mu wyrazić się w formie sztuki.
J.W.: A twoim zdaniem artyście wolno więcej? Powinien być traktowany specjalnie, jeśli zachowuje się, powiedzmy, niespecjalnie?
E.B.: Zależy, co masz na myśli mówiąc „więcej”. Nikomu, ani artyście, ani nie-artyście nie wolno przekraczać pewnych granic. Mam tu na myśli głównie szacunek dla innych. I każdy musi być odpowiedzialny za swoje czyny i słowa. A jeżeli artysta zachowuje się niespecjalnie? Cóż, im mniejszą poświęca mu się uwagę, tym lepiej.
J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża i dzieci”?
E.B.: Nie zgadzam się z tym. Rodzina potrafi dać siłę, wsparcie, pomoc wtedy, gdy pochłania nas wena. Rodzina może też dostarczyć wielu emocji – i dobrych i złych – które ją pobudzą. A to, że pisarz potrafi zatracić się w fikcyjnym świecie i nie reagować na bodźce zewnętrzne? Podobnie jak muzyk tworzący melodię czy natchniony malarz. Wiele innych zawodów sprawia, że częściej nie ma nas z rodziną niż jesteśmy. To nie jest kwestia związana z pisaniem, to raczej styl życia i ustalenie priorytetów.
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
E.B.: Żyjemy w trudnych czasach, gdzie każdy może pisać i wydawać. W związku z tym rynek książki zalewany jest nowymi pozycjami, a czytelnik nie wie co wybrać. Myślę, że sukcesem jest mieć stałe grono czytelników, które dopinguje cię i czeka na kolejną powieść, a sprzedaż książek jest na poziomie dającym skromnie żyć autorowi. Nie jest dla mnie miarą sukcesu bycie pisarzem – celebrytą czy zdobywanie nagród, jeżeli wiązałoby się to ze skandalami, życiem w gnieździe żmij, gdzie każdy czeka na twoje potknięcie. Przynajmniej ja takiego sukcesu nie chciałabym. Wolę skromnie, ale zacnie.
J.W.: Ale czy „skromny artysta” nie brzmi jak oksymoron? (Śmiech.)
E.B.: Może i brzmi, ale czy to jest niemożliwe? Skromny artysta to ten, który wyraża się przez sztukę, a nie przez swoje zachowanie. I to dotyczy każdej dziedziny sztuki, nie tylko pisania.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
E.B.: Tak, to moja praca prawnicza. Tu nie ma sztuki, tylko sama proza życia. Nie czuję się z tym najlepiej, dlatego dojrzewam do myśli, by coś zmienić w swoim życiu zawodowym. To jednak nigdy nie są proste decyzje. Na chwilę obecną nie mogę pozwolić sobie tylko na pisanie, dlatego wciąż jestem rozdarta. Większość dnia daję z siebie wszystko w pracy, potem rodzinie, a na końcu pozostaje niewielkie poletko do uprawiania sztuki. Chciałabym, żeby proporcje się zmieniły.
J.W.: Co musiałoby się stać, żeby proporcje się zmieniły? I jak myślisz: jak zareagowaliby twoi bliscy, gdyby proporcje się zmieniły?
E.B.: Z pewnością wiele ułatwiłoby, gdybym mogła z pisania utrzymać rodzinę. (Śmiech). Nie wahałabym się ani chwili i zostawiła mój zawód. Dla wielu to jest szokujące, bo przecież nie rezygnuje się od tak z czegoś, na co pracowało się ciężko przez wiele lat. Ale, proszę mi wierzyć, czasem to jest konieczne, by zostać sobą i by cieszyć się życiem. Znam kilka pisarek, które zostawiły swoje uporządkowane życie zawodowe na rzecz pisania książek. Czas pokaże, czy to były dobre decyzje, ale teraz chyba są szczęśliwe i ja im tego trochę zazdroszczę.
J.W.: Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego swoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie?
E.B.: O, znalazłabym mnóstwo mankamentów, ale ja już tak mam, zawsze znajdę dziurę w całym, a poza tym moja dewiza jest taka, że nawet jak jest doskonale, to zawsze może być lepiej. (Śmiech.) Zaczynając więc od pierwszej książki „W nadziei na lepsze jutro” w wersji papierowej – tu mankamentem jest słaba redakcja i korekta, poza tym zbyt surowy i rwany styl. W „Kruchości jutra” jest już lepiej, ale to kontynuacja debiutu więc styl musiał zostać zachowany. Ostatnia – „Kurhanek Maryli” – generalnie mi się podoba, choć rozszerzyłabym jeszcze niektóre wątki np. opisałabym dzieciństwo głównego bohatera, by pokazać co go ukształtowało, a poza tym występują tam pewne rzeczy, które są dziełem przypadku, a teraz wydaje mi się, że mogłyby być w jakiś sposób zależne od działań bohaterów.
J.W.: Nie myślałaś, żeby skorzystać z warsztatów pisarskich, gdzie tego typu problemy byłyby z tobą omówione? Albo chociaż kupić i przeczytać kilka poradników creative writing? W ogóle, jaki masz stosunek do warsztatów pisarskich? Co myślisz o idei takiej, że pisania, pisarskiego rzemiosła można uczyć jak tańca czy lepienia z gliny?
E.B.: Oczywiście, że myślałam o warsztatach. Lubię wszelkiego rodzaju formy samodoskonalenia się, ale w moim przypadku trudno byłoby wykroić jeszcze czas na tego typu naukę. Nawet rozciąganie doby ma swoje granice. Uważam, że dobre warsztaty mogą przynieść tylko korzyści osobom piszącym, usystematyzują wiedzę, zwrócą uwagę na szczegóły, które łatwo pominąć przy samodzielnej pracy. Natomiast do tego, żeby być dobrym pisarzem potrzeba dwóch rzeczy: warsztatu i talentu, a tego drugiego kursy pisarstwa nie dostarczą.
J.W.: Co uważasz za swoje największe dotychczasowe osiągnięcie i co jeszcze planujesz osiągnąć – w życiu, w literaturze?
E.B.: Osiągnięciem jest to, że pomimo wyczerpującej pracy, domu i dwójki dzieci na głowie, znalazłam czas na napisanie trzech powieści. Planuję pisać dalej, rozwijać się literacko, zamienić proporcje pracy twórczej z zawodową, żyć z pisania (planuję, ale czy to jest realne?) i nadal cieszyć się zdrowiem i szczęściem z moimi bliskimi.
J.W.: Jak udaje ci się połączyć tyle zajęć? Masz jakiś super-dopracowany plan dnia?
E.B.: Super-dopracowany może nie, ale rzeczywiście, bez planu dnia nie dałabym rady. Logistyka w moim życiu jest bardzo ważna.
J.W.: Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Tych wszystkich fejsbuków, kindlów, portali? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
E.B.: Przepływ informacji jest większy i to bardzo mi się podoba. Praktycznie nie oglądam tv i nie słucham radia, Internet dostarcza mi większości informacji. Facebook bardzo ułatwił komunikację, już nawet pisanie maili nie jest konieczne. Oprócz wielu zagrożeń, które ten portal ze sobą niesie, ta komunikacja jest wielką zaletą, która decyduje o tym, że tam jestem obecna. A co do Kindle’a to całkiem użyteczne urządzenie. Niezastąpione w przypadku podróży, czytania na słońcu, a także alergii na kurz. Posiadam i korzystam, gdy jest ku temu potrzeba, choć jeśli nic nie stoi mi na przeszkodzie czytam tradycyjne książki.
J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięta ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy”, jak na przykład w starożytnych Atenach, to coś zupełnie innego niż bycie jedną z siedmiu miliardów obywateli zglobalizowanego świata XXI wieku?
E.B.: Nie przeszkadza mi to. Jestem towarzyską osobą (Śmiech.)
J.W.: A nie sądzisz, że twoim książkom może to przeszkadzać? Książki nie są tak towarzyskie. Każda domaga się wyłączności jak zazdrosna kochanka. Z tej perspektywy – nie jest groźne to umasowienie?
E.B.: Tak, z punktu widzenia książek, umasowienie jest niepożądane. Ale jaki ja mogę mieć na to wpływ?
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
E.B.: Wydaje mi się, że ta ostatnia rola. Opisuję to, co dzieje się wokół mnie, nie dosłownie oczywiście, ale w znaczeniu takim, że poruszam tematy aktualne, zwyczajne, ludzkie. Tematy, które były obecne w historii, są obecne teraz i niestety będą istnieć tak długo jak ludzkość. Relacjonuję problem, ale staram się nie oceniać, tę rolę pozostawiam czytelnikom. To tak jak sędzia ocenia zeznania świadka, tak czytelnicy wyrabiają sobie opinię o moich bohaterach. Niestety zauważam jednak u siebie cechy proroka i trochę mnie to przeraża. Kilka razy zdarzyła mi się sytuacja, że ktoś po przeczytaniu jednej z moich powieści stwierdził, że opisałam jego historię. Pisząc „Kurhanka Maryli” zdawałam sobie sprawę, że zjawisko szantażu emocjonalnego występuje, ale nie wiedziałam, że aż na taką skalę. To przerażające, ale tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że są takie tematy o których nigdy dość i warto o nich mówić.
J.W.: Dostrzegasz jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
E.B.: Jasne! Siebie. To oczywiście żart. (Śmiech.) Choć czytam w każdej wolnej chwili, to chyba wciąż za mało albo niewłaściwą literaturę, bo ciężko mi znaleźć coś wybitnego. Wszystko wydaje się wtórne. Jak trafię na coś szczególnego to na pewno będę o tym mówić.
J.W.: Żart żartem, ale powiedz: myślisz, że krytycy, recenzenci powinni nieco więcej uwagi poświęcić twoim powieściom? Brakuje ci tego?
E.B.: Jeszcze nie, bo zbyt dociekliwy krytyk wynalazłby zbyt wiele wad moich utworów. Ale za jakiś czas, kiedy rozwinę się bardziej, czemu nie. No dobrze, chciałabym, ale się boję. To takie kobiece, prawda? (Śmiech.)
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?
E.B.: Z moim debiutem było tak jakby go nie było. Niestety. Gdy pochwaliłam się kilku osobom, że napisałam książkę dostałam informację, że jeśli chcę by książka szybko się ukazała to muszę poszukać innych sposobów niż wysyłanie tekstu do wielkich wydawców, którzy być może nigdy nie odpowiedzą na maila. Straszono mnie rocznym oczekiwaniem na odpowiedź. Dla osoby przed debiutem to strasznie frustrujące! I wtedy ktoś mi podsunął wydawnictwo, które za zwrotne wadium wydaje tekst. Odpowiedzieli szybko, tekst bardzo się podobał, naiwnie uwierzyłam, że zostałam wybrana. Krótko mówiąc papierowa wersja „W nadziei na lepsze jutro” nie pożyła długo. Na szczęście w sieci dostępna jest wersja elektroniczna, która wciąż cieszy się powodzeniem. Dziś postąpiłabym zupełnie inaczej, ale widocznie taką drogę miałam przejść i czegoś się nauczyć. „Kruchość jutra” i „Kurhanek Maryli” wydane zostały w Szarej Godzinie, stosunkowo młodym ale prężnie rozwijającym się katowickim wydawnictwie. A wydawca właściwie sam mnie znalazł na Targach Książki i tak rozpoczęła się nasza współpraca.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś?
E.B.: Oprócz wydanych powieści napisałam jeszcze jedną, sagę historyczną i tę pozycję niestety odrzuciło bardzo wielu, głównie argumentując, że jest niekomercyjna. Tekst sobie poleżakował, a potem został poddany gruntownej obróbce, właściwie napisany został od nowa. To niczym nie przypomina poprzedniej powieści, więc mam nadzieję, że tym razem komuś przypadnie do gustu. Jeszcze nie wysłałam nowego tekstu do nikogo, bo skoro leżał od kilku lat, to pośpiech wcale mu nie jest potrzebny. Dziś myślę, że wydawcy mieli rację: tamten tekst nie był dobry, albo był tylko potrzebował sporej pracy redaktorskiej. Ja nie załamuję rąk kiedy coś mi nie wychodzi, zakasuję rękawy i biorę się do roboty.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą? Co jest czy też było w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
E.B.: Bardzo cenię sobie kontakt i porozumiewanie się we wszystkich kwestiach. Tu zawsze jest miejsce na dialog, na wymianę argumentów.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
E.B.: Z jednej strony pełna emocji, adrenaliny, obaw. Jak książka zostanie przyjęta? Czy czytelnicy dostrzegą to co chciałam przekazać? Czy się sprawdziłam, czy rozwinęłam warsztat? Wiele podobnych myśli krążyło mi po głowie. Z drugiej strony, po „Kurhanku Maryli” byłam wykończona. Pisząc jednoczyłam się z bohaterką, byłam nią, przeżywałam jej życie jak swoje. A po wszystkim czułam się tak, jakbym sama przez te kilka miesięcy była poddawana przemocy psychicznej.
J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki? Co to będzie?
E.B.: Oczywiście. Mam wiele historii do opowiedzenia. Wciąż nowe przychodzą mi do głowy. Byle tylko czasu mi starczyło J Czytelnicy prosili o barcelońskie losy Anny Kalinowskiej z „Kruchości jutra”, wciąż pozostaje nieodkryta moja saga, szykuję kolejną powieść obyczajowo – psychologiczną, do której na razie zbieram materiały. Jest też plan na prawniczą książkę dla dzieci. E, długo by opowiadać o planach…
J.W.: Opowiadaj. Chętnie posłucham.
E.B.: Nie mogę zdradzać swoich pomysłów, bo ktoś może zrealizować je wcześniej niż ja. (Śmiech.) Tak poważnie, to mam kilkanaście pomysłów na książki, ogólne zarysy, jeszcze bez szczegółów, ale może coś z tego kiedyś napiszę.
J.W.: Wrócę jeszcze do tematu creative writing. Jak myślisz, czy warsztaty pisarskie mają sens? Czy pisania można uczyć? Kto najbardziej może skorzystać z warsztatów, jak uważasz?
E.B.: Z pewnością mają sens. Jeśli tylko ktoś ma czas to powinien korzystać. Na pewno można nauczyć się teorii pisania, jak to wychodzi w praktyce ty wiesz najlepiej. Zdaje się, że wielu absolwentów twoich kursów wydało swoje książki i stają się popularni. To doskonała zachęta. (Śmiech.)
J.W.: Kim byłaby idealna Ewa Bauer w idealnym wszechświecie?
E.B.: Zawsze uśmiechnięta, cierpliwa, zorganizowana, szczęśliwa i realizująca się jako matka, żona i pisarka. Organizowałaby imprezy literackie, jeździła po świecie i nigdy na nic nie narzekała.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
E.B.: Oczywiście! Zwłaszcza, kiedy tworzą ją kobiety. (Śmiech.)
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
E.B.: Cała przyjemność po mojej stronie.
Fotografie z archiwum Ewy Bauer.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.