Zasady szczęścia są tak samo niezmienne jak prawa rządzące chemią.
Gretchen Rubin
1.
„Projekt Szczęście to sposób na zmianę życia.” Po takim pierwszym zdaniu „Do czytelnika” niektórzy odłożą tę książkę, tracąc szansę poznania Gretchen Rubin i jej fascynujących idei. Zmęczeni pseudo-mądrością rozmaitych cwaniaków, oferujących taki lub inny „sekret” szczęścia, mamy prawo żywić nieufność wobec deklaracji o „zmianie życia” pod wpływem jednej, choćby nie wiedzieć jak inteligentnej lektury. Tym razem jednak warto zaryzykować. Tym razem warto przemóc niechęć do książek mówiących „jak żyć”, zawierających zazwyczaj stek banałów i bredni, nie mających wiele wspólnego z prawdziwym codziennym życiem. „Projekt Szczęście” ma nad tymi dziełami przewagę. Gretchen Rubin może powiedzieć na każdym etapie dzielenia się swoimi przemyśleniami: „Stałam się królikiem doświadczalnym własnego eksperymentu.” „Projekt Szczęście” nie jest bowiem właściwie książką dla Ciebie, Czytelniku. Książka ta – mówi otwarcie Rubin – jest historią jej własnego, indywidualnego i do jej potrzeb dostosowanego Projektu Szczęście. Mówi o tym, czego ona próbowała i czego zdołała się nauczyć. I ostrzega: „Choć każdy powinien stworzyć swój projekt, wydaje mi się, że nie każdy może skorzystać z mojego doświadczenia.” W tym miejscu paść może zasadne pytanie: „Jeśli każdy ma swój niepowtarzalny sposób na szczęście, po co czytać o cudzych metodach?”. Rubin ma na to jedną odpowiedź: zapisy indywidualnych doświadczeń mogą pomóc bardziej niż prace zawierające jakieś uniwersalne zasady i cytujące najnowsze badania w oderwaniu od ludzi, którzy stoją za ich wynikami. W rozdziale „Sierpień. Pamiętaj o śmierci”, w podrozdziale „Naśladuj autorytet duchowy” czytamy: „Naśladowanie autorytetu duchowego jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych praktyk, sposobem na zrozumienie świata i samodyscyplinę. Chrześcijanie na przykład czytają dzieło Tomasza z Kempis zatytułowane „O naśladowaniu Chrystusa” i zadają sobie pytanie: „co zrobiłby Jezus?” Ateiści chętnie sięgają po biografie, ponieważ chcą czerpać przykłady z życia wielkich tego świata – Winstona Churchilla, Abrahama Lincolna, Oprah Winfrey czy Warrena Buffeta.” Rubin nie uważa siebie za autorytet. Raczej sama chętnie by z jakiegoś korzystała (i korzysta). Uwaga o autorytetach prowadzi ją jednak do kolejnego, tym razem poważniejszego odkrycia: „Każdy ma własny pomysł na Projekt Szczęście. Niektórzy mogą czuć konieczność radykalnej metamorfozy. Fascynują mnie takie historie, ale wiedziałam, że to nie jest moja ścieżka. Chciałam zmierzać ku szczęściu małymi krokami, wiodąc zwykłe życie (…).” Jeżeli pasuje ci ta perspektywa, wiesz co robić. I pamiętaj, co rzekł Samuel Johnson: „Zadaniem mądrego człowieka jest być szczęśliwym.”
2.
Tak, każdy ma jakieś marzenia względem swojego rozwoju, każdy chciałby przezwyciężyć ograniczenia. Każdy też głośno bądź po cichu liczy, że pewnego dnia przestanie robić coś, co robi aktualnie, a zacznie robić coś, co da mu satysfakcję głębszą i trwalszą. Gretchen Rubin nie różni się w tym małym marzeniu od nikogo. „Zawsze żywiłam cichą nadzieję – pisze w rozdziale „Zaczynamy” – że przezwyciężę swoje ograniczenia.” I wylicza: „przestanę nerwowo bawić się włosami, nosić sportowe buty i codziennie jeść te same dania.” Do tego: „Zacznę czytać Szekspira i częściej odwiedzać muzea. Będę więcej się śmiałą i żartowała. Zdobędę się na uprzejmość na co dzień. Pozbędę się leku przed prowadzeniem samochodu.” I jeszcze to, i tamto, i jeszcze coś – wszystko w czasie przyszłym. Komu nie zdarzyło się myśleć podobnie? Kto nie łudził się, że „pewnego dnia” wszystko albo przynajmniej wiele ulegnie zmianie – na lepsze, szczęśliwsze. Niestety, w większości przypadków kończy się to tak, jak skończyło się dla Gretchen Rubin. Pewnego poranka lub wieczora, który nie różni się od innych, przychodzi olśnienie. W przypadku Rubin miało ono postać zdania: „Mam duże szanse na to, by zmarnować dane mi życie.” Jak przyjąć taką prawdę i nie tylko przerazić się, ale też zacząć przeciwdziałać? Trzeba uświadomienia sobie dwóch spraw. „Po pierwsze – pisze Rubin – nie jestem tak szczęśliwa, jak mogłabym być. Po drugie, moje życie samo się nie zmieni, to ja muszę je zmienić.” Po stwierdzeniu tych dwóch prostych prawd można już tylko jedno: przeznaczyć czas na to, by stać się szczęśliwszym. To właśnie zrobiła Rubin. I dała sobie rok na metamorfozę.
3.
Łatwo powiedzieć: będę szczęśliwszy. Ale jak się do tego zabrać. Rubin zabrała się metodycznie. Naznosiła do domu książek o szczęściu, czując, że istnieje, przynajmniej w zalążku, wiedza, która może jej pomóc. Po kilku tygodniach lektury wciąż jednak nie wiedziała, jak zorganizować eksperyment, który nazwała już sobie „Projektem szczęście”. W końcu uznała, że to tak, jak z dietą. „Wszyscy znamy – napisała po ogarnięciu tematu – sekrety odchudzania – jedz mądrzej, jedz mniej i ćwicz więcej – wyzwaniem jest zastosowanie się do tych zasad. Potrzebowałam planu, dzięki któremu pomysły na szczęście wdrożę w życie.” W przygotowaniu planu pomogła Rubin „Autobiografia” Benjamina Franklina, w której pisarka znalazła opis, jak jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych zaprojektował tabelę cnót jako część, jak to określił, „zuchwałego i mozolnie realizowanego projektu dążenia do moralnej perfekcji.” Franklin wpisał do tabeli z dniami tygodnia trzynaście cnót, które chciał pielęgnować i każdego dnia sprawdzał postępy, odhaczając w odpowiednich rubrykach stan bieżący. „Najnowsze badania – Rubin zwraca na to naszą uwagę – podkreślają skuteczność tej metody. Ludzie mają większą szansę osiągnięcia wyznaczonych celów, jeśli przełożą je na konkretne zadania.” Konfrontując swoje potrzeby z tabelą Franklina, uderzyło Rubin coś jeszcze: każdy Projekt Szczęście jest inny. Każdy różny. Tak, jaki różny jest jej Projekt, który zaczął nabierać kształtu, od tego, jakim żył pragnący osobistej doskonałości Franklin. W końcu Rubin postanowiła, że zajmie się dwunastoma obszarami swojego życia, na pracę nad każdym z osobna przyznając miesiąc. Styczeń: witalność (bo trzeba mieć energię do zmian i pracy nad sobą). Luty: małżeństwo (bo najważniejsze są relacje z bliskimi). Marzec: praca (ponieważ bez spełnienia zawodowego i doświadczenia „przepływu” w tym, co się robi, szczęście nie będzie pełne). I tak dalej, aż do grudnia, którego tematem miało być – w podsumowaniu – „szczęście”. Czy osiągnięte?
4.
Czym jest szczęście? Dziś już wiadomo: o tym, czy jesteśmy i czy będziemy szczęśliwi, w pięćdziesięciu procentach decydują geny. Teoria set-point pokazuje, że podstawowy poziom szczęścia – wspomina o tym Rubin – raczej się nie zmienia. Ale: czym jest szczęście? „Przez długi czas nie mogłam stworzyć ogólnej teorii szczęścia – pisze Rubin, którą też dręczyło to pytanie – a pewnego popołudnia po wielu falstartach ułożyłam wstrząsającą definicję. Jechałam metrem, czytając książkę Brunona Freya i Aloisa Stutzera „Hapiness and Economics” („Szczęście i ekonomia”), i na chwilę przerwałam, aby się zastanowić nad następującym zdaniem: „Udowodniono, że pozytywne i negatywne skutki oraz satysfakcja z życia to odrębne konstrukcje”.” Wtedy Rubin wymyśliła to „wstrząsające” zdanie: „Aby być szczęśliwa, muszę skupić się na dobrych i złych emocjach oraz na tym, kiedy czuję się właściwie.” Uroczo brzmi kilka zdań samozachwytu, jakimi Rubin podsumowała swoje „odkrycie”: „Takie proste, a jednocześnie takie głębokie. Wygląda jak zdanie z okładek luksusowych magazynów dla kobiet, ale jego wymyślenie wymagało ode mnie wielkiego wysiłku. Stworzyłam definicję, która porządkowała wszystko, czego dotychczas zdążyłam nauczyć się o szczęściu.” Cóż, to jest zdanie jak z okładki magazynu dla (średnio rozgarniętych) kobiet i to, że tyle czasu zajęło Rubin wymyślenie tego banału, różnie można interpretować. Tym bardziej, że od lat podobne mądrości serwują choćby ludziom Zachodu choćby Azjaci, nie wspominając o naszej własnej, Zachodniej tradycji z Artstotelesem, Platonem, Seneką czy, współcześnie, Seligmanem, Csikszentmihalyim, Dienerem. Wróćmy jednak do momentu „odkrycia”. „Po kilku minutach ekscytacji z powodu definicji – pisze Rubin – zdałam sobie sprawę, że jest niekompletna. Brakowało w niej jednego ważnego elementu. Szukałam sposobu na udowodnienie faktu, że ludzie są zaprogramowani, aby wciąż do czegoś dążyć, aby sięgać po szczęście. (…) Wówczas przypomniałam sobie fragment z Williama Butlera Yeatsa. „Szczęście – pisał Yeats – nie jest ani zaletą, ani przyjemnością, ani tą rzeczą, ani tamtą, jest po prostu rozwojem. Jesteśmy szczęśliwi, kiedy się rozwijamy.” Współcześni badacze – napisała w komentarzu Rubin – dochodzą do tego samego wniosku. Szczęście osiągamy nie poprzez samo zdobywanie wyznaczonych celów, lecz dzięki procesowi dążenia do niego, czyli dzięki rozwojowi.
5.
Odkrycie Rubin może być rozczarowujące dla kogoś, kto wolałby definicję bardziej skomplikowaną, lub, przeciwnie, typu „kawa na ławę”. Definicję bez wątpliwości i białych plam, a zwłaszcza bez czającego się za nią wysiłku do podjęcia. Niestety, nie ma takiej definicji. Można założyć, że po dziś dzień obowiązuje definicja Arystotelesowska: szczęście jest „najwyższym dobrem” (sumum bonum). Jeśli jednak ktoś chce poznać inną, akuratnie do niego pasującą definicję szczęścia, zmuszony będzie zbudować sobie taką sam, metodą prób i błędów, doświadczalnie. Tak też podeszła do zagadnienia Gretchen Rubin, która już od stycznia wystartowała ze swoim Projektem Szczęście, na pierwszy ogień biorąc „witalność”. Co najbardziej osłabia organizm? Brak snu, ta zmora ludzi Zachodu, pracujących za dużo, za często i za intensywnie. To oczywistość, ale i tym zajęła się pisarka. Mniej oczywisty jest dezorganizujący i odbierający siły i ochotę do życia wpływ bałaganu. Tak przynajmniej uznała Rubin, obmyślając swój Projekt. „Na początek – zanotowała w rozdziale styczniowym, w podrozdziale „Odgruzuj, odnów, uporządkuj – postanowiłam zająć się widzialnym bałaganem i odkryłam coś zaskakującego: psychologowie i socjologowie, którzy prowadzili badania na temat szczęścia, nigdy nie wspominają o bałaganie. (…) Dla kontrastu, kiedy sięgnęłam do kultury popularnej, odkryłam, że dyskusje na temat bałaganu są w niej wszechobecne.” Zabawne? Może trochę. Wystarczy jednak choćby jeden rzut oka na rodzaje bałaganu, w jakim toniemy, by uznać, że to nie tylko zabawne. Bałagan nostalgiczny – zanotowała Rubin, kiedy zabrała się za porządki – stworzony z reliktów wcześniejszego życia, których się kurczowo trzymam. Druga kategoria bałaganu to rzeczy bezużyteczne, o których myśli się, że mogą się kiedyś przydać. Jest jeszcze bałagan złożony z przedmiotów kupionych na wyprzedażach (raczej amerykański problem). Bywa też bałagan upominkowy – pojawia się, kiedy nie potrafimy odmówić przyjęcia czegoś zbędnego. Jest jeszcze bałagan ciuchowy, jest bałagan aspirujący – rzeczy, które mamy, lecz nie umiemy ich obsługiwać. Reszta rodzajów: bałagan przedawniony, bałagan typu „wyrzut sumienia nabywcy” – też potrafią być dokuczliwe. Prócz bałaganu przedmiotowego, jest też bałagan mentalny. Jego najczęstszym, choć nie jedynym przejawem jest prokrastynacja. To odkrycie doprowadziło Rubin do walki z prokrastynacją. Zakończ dręczące cię zadania – tak brzmiało kolejne wyzwanie. „Ważnym aspektem szczęścia – napisała przy tej okazji Rubin – jest kontrolowanie nastroju, a badania pokazują, że jednym z najlepszych sposobów na polepszenie humoru jest mały sukces, na przykład realizacja przedsięwzięcia ciągnącego się od jakiegoś czasu.” Jak pisał często cytowany w „Projekcie Szczęście” Samuel Johnson: „To dzięki pracy nad małymi rzeczami osiągamy mistrzostwo w unikaniu cierpienia i w dążeniu do szczęścia.”
6.
W poszukiwaniu szczęścia można się zatracić. I choć Gretchen Rubin pod koniec stycznia czuła się znakomicie, w lutym, gdy zajmowała się „małżeństwem”, też odczuła zwyżkę formy i wzrost poczucia indywidualnego szczęścia, w końcu musiała odkryć, że łatwo wpaść w hedonistyczny kierat. To sformułowanie jest echem słynnego paradoksu sformułowanego przez Sidgwicka, który twierdził, iż „racjonalna metoda osiągania celu, do którego zmierza [egoistyczny hedonizm], wymaga, abyśmy do pewnego stopnia odwrócili odeń wzrok i nie zmierzali do niego wprost.” Podobna myśl znajdujemy już u Arystotelesa, w jego twierdzeniu, że czasem łatwiej jest osiągnąć szczęście, gdy się wprost do niego nie dąży. Używając słowa paradoks – komentuje te kwestie Nicholas White w swojej „Filozofii szczęścia” – Sidgwick chce wykazać, że jeśli celem ma być osiągnięcie jak największej przyjemności, rozmyślanie nad tym, jak to zrobić, może stać się przeszkodą w jego realizacji. Powodem tego stanu rzeczy – dodaje White – jest pewna szczególna ludzka cecha: nie możemy radować się bez przeszkód wówczas, gdy rozmyślamy nad tym, jak się radować. Odkryła to także Rubin i pewnego dnia zanotowała: „Ludzie mają wielkie zdolności adaptacyjne i szybko przyzwyczajają się do nowych warunków życia – gorszych czy lepszych – po jakimś czasie uznając je za normalne. Jest to pomocne, kiedy nasza sytuacja się pogarsza, ale to również oznacza, że kiedy warunki poprawiają się, szybko obojętniejemy wobec komfortu czy przywilejów. Ten hedonistyczny kierat, jak jest to naukowo nazywane, sprawia, że bardzo łatwo przywykamy do rzeczy, dzięki którym czujemy się dobrze, takich jak nowy samochód, awans w pracy, klimatyzacja, i po jakimś czasie poczucie zadowolenia po prostu znika. Atmosfera rozwoju kompensuje ten mechanizm. Dość szybko można przyzwyczaić się do nowego stołu w jadalni, ale wiosenne prace w ogrodzie zawsze dostarczą ci przyjemności i satysfakcji. Rozwój jest ważny w duchowym wymiarze, ale moim zdaniem równie wiele znaczy jego wymiar materialny.” Zresztą – i tę prawdę na temat szczęścia warto odnotować – nie należy nigdy łudzić się, że cokolwiek – osiągnięcie wymarzonego celu, kupienie wymarzonej rzeczy, poznanie kogokolwiek – stanie się końcem poszukiwań szczęścia. Pisze o tym Rubin a propos postanowienia „Ciesz się teraz”. W książce „Happier” („Szczęśliwszy”) Tal Ben-Shahar – zwraca uwagę Rubin – opisuje mit osiągniętego celu, który oznacza wiarę w to, że jeśli dotrzesz do jakiegoś celu, będziesz szczęśliwy. Mit osiągniętego celu jest złudny, bo chociaż człowiek spodziewa się szczęścia po zrealizowaniu celu, to jednak rzadko czyni go to tak szczęśliwym, jak się spodziewał. To naturalne. Wydanie pierwszej książki oznacza, że należy rozpocząć pracę nad drugą. Zawsze jest kolejny szczyt do zdobycia. Dlatego: „Szczęście powinno więc polegać na czerpaniu przyjemności z rozwoju, powinno tkwić w stopniowym dążeniu do celu, w teraźniejszości. (…) Zajmowanie się tym, co lubisz, jest nagrodą samą w sobie. Warto pamiętać także, że: „Przyjemnie jest czasem przegrać. To cześć bycia ambitnym, to część bycia kreatywnym. Jeśli coś warto robić, warto też popełniać błędy.” I trzeba umieć być czasem, jak ten mężczyzna, który będąc liderem zespołu w pewnej firmie, w chwilach kryzysu mówił: „To najzabawniejsza część naszej pracy.” I jeszcze jedno. Lisa Grunwald, autorka „Whatever Makes You Happy” napisała: „Najlepiej, kiedy jest dobrze, lepiej może być tylko wówczas, kiedy jest najlepiej.” To, jak pisze Rubin, najwspanialsze podsumowanie istoty szczęścia w jednym zdaniu.
7.
Wróćmy jednak do kwestii rozwoju. Rozwój, to oczywiste, przynosi wiele szczęścia, ale bywa i tak – zauważyła w pewnym momencie Rubin, znów odkrywając, na własny użytek, prawdę z dawna znaną – że szczęście przychodzi, dopiero kiedy człowiek uwalnia się od presji i dostrzega w końcu swój rozwój. To nie powinno dziwić, często się zdarza, że przeciwieństwem prawdy jest również prawda. W końcu – każdy przyzna – ma rację Erazm, który pisał: „Najważniejszym powodem szczęścia jest bycie tym, kim się jest.” To prowadzi do kolejnego odkrycia, związanego z realizacją jednostkowego, prywatnego Projektu Rubin: „Muszę jednak przyznać, że bycie sobą i, co się z tym wiąże, akceptowanie tego, co lubię albo nie, zasmuciło mnie. (…) Byłam smutna z dwóch powodów. Po Pierwsze, bo uświadomiłam sobie swoje ograniczenia. Świat ma tyle do zaoferowania – tyle piękna i przyjemności – a ja nie jestem w stanie docenić nawet drobnej części. Po drugie, bo chciałabym być na wiele sposobów po prostu inna.” Dlatego jeden z Sekretów Dojrzałości wg rubin brzmi: „Możesz wybrać to, co robisz, nie możesz wybrać tego, co lubisz robić.” Rubin ma zresztą w ogóle świadomość, że nie jest pierwsza i że ona jedynie nazwała coś, co przed nią robiło wiele osób, kultywujących swoje Projekty Szczęście. Dlatego na wieść, że jej książka to nic oryginalnego, bo już Thoreau wyniósł się na dwa lata do lasu, by przeżyć na sobie samym eksperyment własnego Projektu Szczęście, zareagowała tak: „No cóż – rzekłam pogodniejszym tonem – stałam się częścią nowego ruchu, nawet o tym nie wiedząc. Przegapiłam wysyp spółek internetowych, z ledwością nauczyłam się obsługiwać iPoda, nie oglądam programu Projekt Runaway, więc choć raz udało mi się dotrzymać kroku przemianom.” Tak czy inaczej, smutek jest częścią każdego świadomie realizowanego Projektu Szczęście. Można się tylko pocieszać, że w projektach realizowanych nieświadomie jest go zdecydowanie więcej.
8.
Małe odkrycia Rubin. Jest pięć psychologicznych etapów reakcji na wiadomość o śmierci, wiemy od Kübler-Ross. Rubin stwierdza: „Zdałam sobie sprawę, że do szczęścia dochodzimy w czterech etapach. Aby czerpać jak najwięcej z każdego doświadczenia, musimy najpierw spodziewać się szczęścia, potem je smakować, następnie okazać i w końcu wspominać. Każde pojedyncze doznanie szczęścia może być powiększane bądź minimalizowane w zależności od tego, jak wiele uwagi mu się poświęca.” W innym miejscu pisze: „Pod koniec maja ustaliłam, że przyjemności dzielimy na trzy kategorie: te, które stanowią dla nas wyzwanie, te, które wymagają dostosowania się, oraz te, które całkowicie nas rozluźniają. Te, które stanowią wyzwanie, dają najwięcej satysfakcji, ale wymagają od nas ciężkiej pracy. Mogą stać się źródłem frustracji i niepewności. Zajmują czas i są wyczerpujące. Ale z reguły rezultatem starań jest wspaniała zabawa.” W przypadku przyjemności wymagających dostosowania się potrzeba tylko jednego – dostosowania się do innych. Może to dać satysfakcję, jaką niektórzy czerpią z kontaktu z innymi. W przyjemności rozluźniające nie trzeba angażować żadnych umiejętności ani podejmować jakichkolwiek działań. Są one atrakcyjne tylko dlatego, że niczego nie wymagają. Jest wreszcie małe odkrycie dotyczące małżeństwa. Pisze Rubin: „Małżeństwo ma dziwnie negatywny wpływ na głęboką komunikację. Większość małżonków miała pewnie okazję słyszeć, jak mąż czy żona opowiadają jakąś niesłychaną historię komuś całkiem nieznajomemu na przyjęciu. To dlatego, że trudno jest przeprowadzić głęboką, wnikliwą rozmowę w tumulcie dnia powszedniego.” Wreszcie „usatysfakcjonowani” kontra „maksymaliści”. „Usatysfakcjonowani to ci, którzy podejmują decyzję albo działają wówczas, kiedy zostają spełnione ich oczekiwania.” „Maksymaliści dążą do podjęcia optymalnej decyzji. Nawet kiedy w końcu zobaczą plecak bądź rower, który spełnia ich oczekiwania, nie kupują, póki nie sprawdzą każdej opcji, aby wybrać to, co najlepsze.” A ty, kim jesteś?
9.
Osobno powiedzieć trzeba o Wspaniałych Prawdach. Rubin nazywa tak spostrzeżenia, które w jej odczuciu zasługują na miano uniwersalnych. Pierwszą już znacie: „Aby być szczęśliwa, muszę skupić się na dobrych i złych emocjach oraz na tym, kiedy czuję się właściwie.” Druga Wspaniała Prawda brzmi: „Jednym z najlepszych sposobów na własne szczęście jest uszczęśliwienie drugiego człowieka. Jednym z najlepszych sposobów na uszczęśliwienie innych jest własne szczęście.” Trzecia Wspaniała Prawda to myśl: „Dni są długie, ale lata mijają szybko.” Rubin sama widzi miałkość tego tekstu i komentuje go tak: „Brzmi jak wróżba z chińskiego ciasteczka, ale to prawda.” Wreszcie Czwarta Wspaniała Prawda: „Nie jesteś szczęśliwy, dopóki nie zaczniesz myśleć, że jesteś szczęśliwy.” Nie brzmi za dobrze? Infantylne? Cóż, spróbuj wymyślić swoje prawdy. Każdy ma swoje.
10.
Pieniądze – delikatna kwestia. W rozdziale „Lipiec. Kup sobie odrobinę szczęścia” pisze Rubin: „relacja pomiędzy szczęściem a pieniędzmi jest jedną z najciekawszych, najbardziej skomplikowanych u najdelikatniejszych, na jakie natknęłam się podczas moich studiów.” Specjaliści, eksperci wydają się być zdezorientowani. Pomóc może uwaga Gertrude Stein: „Każdy musi kiedyś zdecydować, czy pieniądze są pieniędzmi, czy nie, ale prędzej czy później ludzie stwierdzają, że pieniądze są jednak pieniędzmi.” Trzy są przy tym czynniki, które kształtują znaczenie pieniędzy dla jednostki. By je określić, a zatem opisać całość naszego stosunku do kasy, musimy odpowiedzieć na trzy pytania: Jaką jesteś osobą”, „Jak wydajesz pieniądze” oraz „Jak dużo masz pieniędzy w porównaniu z dochodami ludzi z twojego otoczenia i z własnymi zarobkami z minionych lat”. Sama Rubin uznała to wkrótce za zbyt szczegółowe i skomplikowane i w puencie jednego z podrozdziałów doszła do wniosku, że pieniądze są najważniejsze dla szczęścia, jeśli rozpatrujemy je w kategorii „złych uczuć”. Wniosek? „Postanowiłam więc bardziej się starać, aby mądrzej wydawać pieniądze – w sposób, który wzmacniałby moje poczucie szczęścia.” Proste?
11.
Okazywanie szczęścia i, co gorsze, bycie szczęśliwym – napisała Gretchen Rubin po kilku miesiącach pracy nad własnym szczęściem – to ogromne wyzwanie. Wiele czasu zajęło mi zaakceptowanie faktu, że jeśli ludzie zachowują się tak, jakby byli nieszczęśliwi, tak też będą się czuć. (…) szczęście, jak myślą niektórzy, to nie dość wartościowy cel. Jest zbyt trywialne. (…) Takie osoby sądzą, że szczęście oznacza brak wartości, a bycie nieszczęśliwym to dowód wrażliwości. (…) Oczywiście to bardziej cool być nieszczęśliwym. Ze szczęściem kojarzymy błazenadę, prostotę, gotowość do zabawy. Zapał i entuzjazm wymagają energii, pokory i zaangażowania, a chronienie się w ironii, doskonalenie w destrukcyjnym krytycyzmie bądź otaczanie aurą filozoficznego znudzenia jest mniej obciążające.” „I w końcu – bezlitośnie i celnie punktuje Rubin – niektórzy są nieszczęśliwi, ponieważ nie chcą narzucać sobie trudności związanych ze szczęściem. Szczęście wymaga energii i dyscypliny.” Dlatego tak bardzo podoba się Rubin zdanie z „Dziejów duszy” świętej Teresy: „Szczególnie staram się wyglądać na szczęśliwą i taka być.” Rubin opowiada też, jak zwiększona samoświadomość doprowadziła ją do wniosku, że powoli zamienia się w tyrana szczęścia. Podsumowała ten etap, pisząc, że potrzeba stania się ewangelistką szczęścia sprawiła, że zaczęła wtrącać się w cudze sprawy. I stała się, jak pisze, „szczęśliwym prostakiem”, zamiast zyskać spokój i ułagodzić charakter zmieniła się, jak to nazywa, w „krzyżowca idei Projektu Szczęście” i – w konsekwencji – właściwie „zniechęcała ludzi”. Z neofitami tak zawsze i sama autorka „Projektu Szczęście” żartuje z tego po czasie.
12.
Jeszcze jeden wątek: interaktywność książki Rubin. Ponieważ powstała ona na bazie wciąż funkcjonującego bloga (patrz: Happines Project Tolbox), nie zabrakło momentu, w którym Rubin, szukając odpowiedzi na jedno z nurtujących ją pytań, zwraca się do czytelników. „Zapytałam czytelników – opowiada – czy czuli się szczęśliwsi, rezygnując z jakichś wydatków, i wiele osób opisało mi swoje cięcia w budżecie.” Tu następują dwie strony wpisów z forum bloga Rubin, włączenie w przestrzeń książki „mądrości tłumu” – istotna część „Projektu szczęście” i znak czasów. Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze coś. Zaskakującego. Jestem ateistą, nie mogę jednak zignorować faktu, że trzy „mantry” Rubin są pochodzenia chrześcijańskiego. Pierwsza to wielokrotnie powtarzane przez nią słowa Chestertona: „Łatwo być trudnym, trudniej być łatwym”. Drugie to myśl z „Dziejów duszy” św. Teresy: „Z miłości do Boga i mych Sióstr (tak mi życzliwych) szczególnie się staram wyglądać na szczęśliwą i taka być.” Trzecie to fragment modlitwy św. Augustyna, słowa: „Osłaniaj radosnych”. Dlaczego to takie ważne, żeby „osłaniać radosnych”? Rubin pisze wprost: „My, nieszczęśliwe typy, wysysamy energię i szczęście z radosnych, polegamy na nich, wspieramy się na ich dobrym duchu, odreagowujemy nasze zdenerwowanie i niepewność. Jednocześnie, prowokowani przez ciemną stronę natury ludzkiej, wystawiamy na próbę entuzjastów i wesołków, zdejmujemy im różowe okulary, aby zobaczyli, że sztuka była głupia, pieniądze zmarnowane, a spotkanie bezsensowne. Zamiast chronić ich radość, niszczymy ją. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Ale ten impuls tkwi w każdym człowieku.” Dlaczego akurat chrześcijanie mieliby wiedzieć na temat szczęścia coś, czego nie wiedzą inni – nie wiem. Fakt faktem, że warto Chestertona, św. Teresy i św. Augustyna posłuchać. Przynajmniej w tej jednej sprawie. Ale to tak na marginesie.
13.
Można o tej książce napisać więcej, przede wszystkim jednak warto po nią sięgnąć. Gretchen Rubin zapoczątkowała ruch, którego nie da się, myślę, zatrzymać. Zbyt dobrze wiemy, że jest tylko to życie i że nie należy odkładać własnego szczęścia na później. A im lepiej zdajemy sobie z tego sprawę, tym bardziej potrzebne są takie książki i takie strony jak Happines Project Toolbox. Z narzędziami do osiągnięcia szczęścia. Dla ciebie i dla każdego.
Gretchen Rubin, „Projekt Szczęście. Albo dlaczego przez cały rok śpiewałam o poranku, sprzątałam w szafach, kłóciłam się jak należy, czytałam Arystotelesa i dobrze się bawiłam.” Przełożyła Monika Walendowska. Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2011.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.