1.
Dziewiętnaście wierszy osiemdziesięciopięcioletniej nestorki poezji to pod każdą szerokością i długością geograficzną, w każdym kraju przynajmniej odrobinę szanującym swoich żyjących i już za życia legendarnych mistrzów myślenia nie lada wyzwanie dla krytyków i recenzentów. Możemy więc cieszyć się, gdyż – zdarzyło się tutaj. „Tutaj”. Tak, możemy cieszyć się bez przeszkód, ale także nie przestawajmy myśleć. Bo tylko wtedy – i tego też zawsze uczyła Wisława Szymborska – będzie najciekawiej.
2.
„Tutaj” – wiersz tytułowy – to pozorny dialog o życiu na naszej planecie, w którym Wisława Szymborska przedstawia, a wręcz wykłada swój światopogląd. Dialog, ponieważ to, co w wierszu, wyraźnie jest do kogoś kierowane. (Do kogo – możemy się tylko domyślać. Do nas. Wszystkich żyjących.) Pozorny, ponieważ tylko jeden głos słychać – autorki. I jeśli ktoś miałby w sprawie naszego tutaj pobytu, kiedy to „kręcisz się bez biletu na karuzeli planet”, inne niż Szymborska zdanie – nic mu to nie da. Wiersz bogaty, zdobny w typowe dla poetki figury i eleganckie paradoksy. Klasyk za życia, można powiedzieć. Ostatnia strofa chyba najciekawsza, ponieważ wprowadza element grozy. Zresztą z miejsca w przewrotny sposób otamowanej, skoro poetka sugeruje dyskretnie, że właśnie od grozy ucieka i dystansuje się. Ale to: „w ścianach żadnych przeraźliwych szczelin, / którymi by donikąd cię wywiało”, kiedy się wie, lub przypuszcza, że jednak wywiewa „donikąd” – robi duże wrażenie. „Tutaj” warto porównać na przykład z wierszem „Ludzie na moście” sprzed lat z górą trzydziestu, gdzie również o pewne Ziemi opisanie chodziło.
3.
„Myśli nawiedzające mnie na ruchliwych ulicach” – wiersz następny w „Tutaj”, a postanowiłem poświecić słów kilka każdemu, wychodząc z założenia, że tej Autorce i tej poezji należy się to bez dwóch zdań – to liryk o tym, że „Natura – bo kto ją tam wie – / może zmęczona bezustanną pracą / powtarza swoje dawniejsze pomysły / i nakłada nam twarze / kiedyś już noszone. // Może cię mija Archimedes w dżinsach, / caryca Katarzyna w ciuchu z wyprzedaży, / któryś faraon z teczka, w okularach.” Wiersz ciekawy, na pewno, tyle że powtarzający w nieco nazbyt rozbudowany (nie śmiem powiedzieć: rozwlekły) sposób lapidarną myśl Saula Bellowa – cytującego zresztą kiedyś bez cudzysłowu C. G. Junga: o tym, że rozwój psychiczny przebiega w wielu wypadkach tak nierównomiernie, iż teraz na ulicach miast świata spotkać można i typy fizjonomiczne ze starożytnego Egiptu i jakby Greków sprzed Homera, a także asyryjski czy koptyjski wojownik trafić się może, jak dobrze, uważnie popatrzeć. Szymborska – można to zauważyć lub nie – cokolwiek tę myśl antropologicznie i psychologicznie doniosłą uprościła. Podała taką, jaką można by wygłosić w formie ciekawego spostrzeżenia na niezobowiązującym spotkaniu towarzyskim, przy kawusi, z paluszkiem odgiętym dyskretnie. I wydłużyła, co podkreślam, bo dłużyznami ten kawałek stoi. Utwór Szymborskiej bezbłędny wydaje się być tylko w końcówce, gdzie zjawia się podejrzenie: „Może Natura oszukiwać musi, / i żeby zdążyć, i żeby nastarczyć / zaczyna łowić to, co zatopione / w zwierciadle niepamięci.” Ale znowuż: genetyk ująłby to spostrzeżenie może mniej lirycznie, za to zinterpretował trafniej, głębiej. Poetka, jak rozumiem, zrobiła, co było w jej mocy. A reszta to – mimesis.
4.
„Pomysł” jest wierszem urokliwym, z powtarzającym się wersem: „Na co on szeptem kilka słów na ucho.” On, czyli Pomysł „na wierszyk? na wiersz?”. Szymborska daje tu wyraz swojemu stosunkowi do tak zwanego „natchnienia”, sprowadzając je – i słusznie – do wymiaru tych pojawiających się co jakiś czas „kilku słów na ucho” szeptanych, nie wiadomo skąd i po co. Niestety, końcówka bardzo jest banalna, podmiot liryczny mówi w niej do swojego Pomysłu: „Więc lepiej zmieńmy temat. / Napijesz się kawy? // Na co on westchnął tylko. // I zaczął znikać. // I zniknął.” Trudno powiedzieć na takie dictum coś więcej, choć utwór cenny – ze względu na młodych adeptów poezji, których być może tego i owego nauczy, to i owo – uświadomi niektórym dobitnie. (Tylko ta końcówka nieszczęsna! Naprawdę szkoda.)
5.
„Kilkunastoletnia” to jeszcze jeden w dorobku noblistki liryk o braku poczucia spójnej tożsamości i o tym, że człowieka starszego z jego młodszymi wcieleniami niewiele łączy: bywa, że tylko nazwisko i – jak w tym wypadku – szalik „przez naszą matkę / zrobiony dla niej”, dla tamtej, „kilkunastoletniej”, z która dziś już rozmowa „się nie klei”. Niektórym utwór ten może wydać się nazbyt prosty i jednoznaczny, mnie jednak przekonuje interpretacja Piotra Śliwińskiego, który na łamach „Gazety Wyborczej” napisał: „Na przykład „Kilkunastoletnia”, wiersz będący oryginalną peryfrazą przemijania. Myślenie o sobie z okresu młodości zazwyczaj nastraja nas na nutę nostalgiczną. Melodia wspomnień bywa patetyczna, pamięć wypełnia poczucie niepowetowanej straty, choćbyśmy nie wiadomo, co osiągnęli, to i tak bilanse spełnień i rozczarowań wypadają przygnębiająco. Szymborska komplikuje te odruchy: zamiast wzruszenia – obcość, zamiast tęsknoty – wrażenie nieprzekładalności doświadczeń. Bo sprawy mają się jeszcze gorzej, niż zakłada sentymentalny wzorzec wspomnień. Oto upływający czas nie tylko pozbawia nasze ciała urody, a dusze nadziei, lecz tnie na kawałki naszą tożsamość, skraca przyszłość, ale i całemu życiu odbiera ciągłość. Nie jesteśmy w stanie być gwarancją własnego istnienia, jedynie ślady cudzej miłości, w tym przypadku szalik zrobiony przez matkę, mogą nas w nim upewnić. Jest jeszcze pamięć, czyli udręka.” Faktycznie, jeśli tak na to spojrzeć, Szymborska elegancko skomplikowała temat stosunku do własnej przeszłości – idąc w jeszcze większą obcość, zwiększając dystans do samej siebie i świata minionego, mnożąc przeszkody na drodze do uznania spójności osoby własnej we wszystkich czasach i miejscach. Wszystko, jak zwykle, w wersach sterylnie czystych, których surowe piękno ma szansę przetrwać niejeden stylistyczny zamęt. A kto twierdzi, że i w tym utworze można by pewne cięcia poczynić, ten zapewne nic nie wie, nie zna się i jedynie z zazdrości tak gada.
6.
„Trudne życie z pamięcią”. Ten wiersz, kolejny poświęcony pamięci, wygląda, jak gdyby pisany był bardzo długo, przez co każda strofa zdaje się być w nim samoistną całostką, gotową stanowić i początek i koniec. W zasadzie można – myślę – dowolnie przestawiać strofy tego utworu i zawsze chyba uzyskałoby się podobny efekt: w pierwszym wersie pierwszej strofy byłby jakiś bon-mot, pod koniec – puenta. Radzę spróbować przeczytać tak ten wiersz, zaczynając raz od tej raz od innej strofy – ciekawe to daje efekty. A sam wiersz – moim zdaniem – zdecydowanie z tych lepszych. Może nawet najlepszy w „Tutaj”. Przywołujący – w mojej utkanej również z tekstów pamięci – jako dalekie echo inny, poświęcony trudnemu życiu z pamięcią, wiersz. Liryk Konstandinosa Kawafisa, „Morze poranne”: „Tu stanąć chcę. Niech i ja trochę popatrzę / na przyrodę. Morza porannego i bezchmurnego nieba / świetliste lazury – i żółte wybrzeże. Wszystko / piękne i ogromne w tym świetle. // Tu stanąć chcę. I niech się łudzę, że wszystko to widzę / (to, co przez chwilę po przyjściu naprawdę widziałem), / a nie – także tu – moje urojenia, / wspomnienia, widma rozkoszy.” Szymborska z pamięcią radzi sobie inaczej, walcząc (lub pozorując walkę) i notując z pobrzmiewającym – chyba – gniewem te oskarżycielskie słowa pod adresem własnej pamięci: „Chce, żebym żyła już tylko dla niej i z nią. / Najlepiej w ciemnym, zamkniętym pokoju, / a u mnie ciągle w planach słońce teraźniejsze, / obłoki aktualne, drogi na bieżąco.” Można i tak.
7.
„Mikrokosmos”. Znowu: zdziwienie i groza. Groza w wersach pierwszym i drugim, bo: „Kiedy zaczęto patrzeć przez mikroskop, / powiało grozą i do dzisiaj wieje.” W tym liryku zwraca jednak uwagę przede wszystkim nie temat, ale strofa ostatnia, bardzo – jak na tę autorkę – dramatyczne wyznanie: „Od dawna chciałam już o nich napisać, / ale to trudny temat, / wciąż odkładany na potem / i chyba godny lepszego poety, / jeszcze bardziej ode mnie zdumionego światem. / Ale czas nagli. Piszę.” W tym miejscu wspomnieć wypada, że kokieterii w rodzaju wyznań: „i chyba godny lepszego poety” nie traktujemy poważnie. Podobnie jak tej z wiersza „Pomysł”, gdzie zdanie podobne: „są przecież inni poeci. / Niektórzy zrobią to lepiej ode mnie.” Logika jest w takich razach nieubłagana: jak kto szczerze i prawdziwie myśli, że są inni, co za niego lepiej napiszą, to sam jednak nie pisze. Bo po co? Żeby się ośmieszyć? Więc: kokieteria wyraźna. Nie po raz pierwszy zresztą.
8.
„Otwornice”. Najpierw definicja z Wikipedii: „Otwornice (Foraminifera) – grupa organizmów należących do królestwa Protista. Systematyka – Europejski rejestr gatunków morskich : [1] Posiadają pancerzyki zbudowane z węglanu wapnia (CaCO3), lub ze zlepionych ziarenek piasku (otwornice aglutynujące). Pod względem trybu życia wyróżnia się otwornice planktoniczne oraz bentoniczne. Najstarsze otwornice pochodzą z kambru (era paleozoiczna). W pancerzykach znajdują się małe otworki (apertura), przez które otwornice mogą wypuszczać nibynóżki – retikulopodia. Otwornice mają duże znaczenie w oznaczaniu wieku skał, oraz warunków ich powstawania, zwłaszcza w przypadkach, kiedy jest dostępna mała ilość materiału skalnego (np. w rdzeniach wiertniczych). Opisano około 4 000 żyjących gatunków organizmów zaliczanych do gromady Foraminifera. Występują we wszystkich środowiskach morskich od biegunów po równik.” Teraz wiersz. Zaczyna się ten liryk tak: „No cóż, na przykład takie otwornice. / Żyły tutaj, bo były, a były, bo żyły. / Jak mogły, skoro mogły i jak potrafiły.” Początek ten – mnie przynajmniej – przypomina słynny wiersz Szymborskiej „Urodziny”, z początkowym okrzykiem zachwytu i zdziwienia: „Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata: / moreny, mureny i morza i zorze, / i ogień i ogon i orzeł i orzech – / jak ja to ustawię, gdzie ja to położę?” Proszę po „Urodzinach” przeczytać – jakże w tym kontekście cierpkie, jak sceptycyzmem przeżarte – „Otwornice”. To porównanie precyzyjnie, jak myślę, pokazuje, jaką drogę przebyła w swoim myśleniu Szymborska, poetka, której twórczości często zarzuca się swego rodzaju statyczność, brak wyraźnych, zaskakujących zmian. I jeszcze jedno. Ten znakomity fragment: „Warstwami, bo warstwami / czas je potem streszczał, / nie wdając się w szczegóły, / bo w szczegółach litość.” Tak, w szczegółach litość. Dlatego wdawać się w nie tak niebezpiecznie.
9.
„Przed podróżą”. Ten wiersz jest w moim odczuciu wierszem o lęku przed śmiercią, a konstrukcyjnie jest zmyłką. Przy czym tytuł i ostatnia strofa kamuflują tu jedynie elegijne, podstawowe przesłanie. Bo proszę przeczytać pierwsze trzy strofy, te mętne, bo inne być nie mogą, rozważania o przestrzeni, która ma tę właściwość, że „nic wymknąć się z niej nie może”, a jednak budzi niepokój, każąc postawić choćby takie pytania: „Rozdęta do bezkresu? / Bo jeśli ma kres, / z czym, u licha, graniczy?” A szczególnie proszę przeczytać strofę trzecią: „No dobrze, dobrze. A teraz zaśnij. / Jest noc, a jutro masz pilniejsze sprawy, / w sam raz na twoją określoną miarę: / dotykanie przedmiotów położonych blisko, / rzucanie spojrzeń na zamierzoną odległość, / słuchanie głosów dostępnych dla ucha.” Tu, moim zdaniem, wiersz ten mógłby skończyć się – z pożytkiem dla wiersza i czytelników. Ponieważ jednak tak się nie kończy – jest jeszcze sprowadzająca wszystko do oczywistych oczywistości strofa czwarta – muszę uznać, że powyższe marzenie o wierszu, który by o lęku przed śmiercią mówił, to tylko moje chciejstwo i pobożne życzenie. A całość „Przed podróżą” daje się, jak napisał recenzent „Dziennika”, zaliczyć do tej grupy wierszy, które „nie umieją sprostać wymaganiom oryginalności, jakiej oczekujemy od poetki, zwłaszcza tej klasy.” (Jarosław Klejnocki, „Pochwała minimalizmu”, „Dziennik” z dn. 21.01.2009.) Niestety. Chyba, że jednak mam rację. A Szymborska zmyliła tropy celowo. I jeszcze jedno. Rozumiem, że Autorka ma swoje lata, jednakże, gdy czytam „u licha” w zdaniu takim, jak „Bo jeśli ma kres, / z czym, u licha, graniczy?”, to mi się zaraz przypomina felieton Jerzego Pilcha, w którym było o tym, jak na meczu kibice krzyczeli do sędziego „ty nicponiu!”. Jak krzyczą naprawdę kibice do sędziego i co się dziś mówi zamiast „u licha” – każdy chyba wie, „u licha”. Ale to tylko taka drugorzędna uwaga. Z przymrużeniem oka.
10.
„Rozwód”. To chyba najsłabszy wiersz w zbiorku. Tylko pierwszy wers („Dla dzieci pierwszy w życiu koniec świata.”) wprowadza odpowiednią do bolesnego tematu atmosferę. I na nim mogłaby poetka poprzestać – byłby mocny wiersz-wers. Bo dalej, gdzie mowa o tym, że „Dla kotka nowy Pan. / Dla pieska nowa Pani”, a zwłaszcza nazbyt chyba frywolne „Dla samochodu lepiej gdyby były dwa.” – to są zwyczajne, proszę wybaczyć kolokwializm, jaja z pogrzebu (tu: rozwodu). To także jedyny wiersz, który uzasadnia niezbyt pochlebną, a pojawiającą się od czasu do czasu opinię, że w wierszach Wisławy Szymborskiej brakuje, jak to np. napisał Tadeusz Dąbrowski w cytowanej już ankiecie „Dziennika”, „współczucia wobec drugiego człowieka”. A słynny kosmiczny dystans poetki do spraw tego świata i naszych człowieczych losów, wygląda czasem na dystans nazbyt już wielki, by w całości się nim przejmować. Czy tak jest w istocie – nie wiem. W każdym razie „Rozwód” – niestety – pozwala tak właśnie pomyśleć.
11.
„Zamachowcy”. Znowu: oczywiste oczywistości. Że „oni” też „z apetytem zjadają swoje potrawy” i że od nas, nie-zamachowców różni „ich” tylko to, że „Całymi dniami myślą, / jak zabić, żeby zabić, / i ilu zabić, żeby wielu zabić.” Co zresztą wcale nie musi być prawdą, bo pewnie można by powiedzieć, że czasem przecież też, zwyczajnie jak my, nie-zamachowcy, zamachowcy myślą o tym, co ugotować na obiad albo jakie powiesić firanki. Tak że: katastrofa – ten liryk. Nie broni go nawet swoista aktualność tematu. (Co nie zmienia faktu, że w dziełach zebranych znajdzie się i na plecach wspanialszych liryków poetki do historii literatury przeniesiony zostanie. Oto zalety bycia poetką genialną, uznaną, żywym pomnikiem.)
12.
„Przykład”. Bardzo krótki, skondensowany do dwóch strof i jednego obrazu z puentą wykład o istocie Przemocy. Tak przynajmniej twierdzi Klejnocki. Mnie zastanawia ta duża litera w słowie Przemoc. Czym jest Przemoc z wiersza „Przykład” Szymborskiej, myślę, jak ją interpretować? Czy jest może tym samym, co Natura, o której Szymborska też wcale często wspomina bez rozrzewnienia? Czy to jakaś Czysta Przemoc Wszechświata, której poetka postanowiła nagle podarować tym lirykiem swoistą, ironiczną, bardzo małą i plugawą wieczność? A może miała to być alegoria, jak z Cesarego Ripy, u którego, pamiętają Państwo, mocny obraz: „Przemoc. Niewiasta w zbroi, z szablą u lewego boku, pałka w prawej dłoni; lewą trzyma dzieciaka, którego pałka okłada.” Jak to tam było – nie wiem. Ale wiersz, moim zdaniem, udany. Żadne tam Himalaje poezji. Zwyczajnie – daje radę.
13.
„Identyfikacja”. Świetnie, jeśli tak tutaj wypada powiedzieć, przejmująco oddany szok i zamęt doświadczany przez kobietę, której w katastrofie lotniczej zginął mąż. Szczególnie ostatnie wersy: „Zaraz nastawię czajnik na herbatę. / umyję głowę, a potem, co potem, / spróbuję zbudzić się z tego wszystkiego. / Dobrze, ze przyszłaś, bo tam było zimno, / a on tylko w tym takim gumowym śpiworze, / on, to znaczy ten tamten nieszczęśliwy człowiek. / Zaraz nastawię czwartek, umyję herbatę, / bo te nasze imiona przecież pospolite –”. Wiersz wyjątkowy, przerastający swoją kunsztownością inne, godny miejsca w każdej antologii.
14.
„Nieczytanie”. Czuję do tego wiersza odruchową sympatię. Ale tylko dlatego, że mowa w nim o moim ukochanym siedmioksięgu Prousta. Sam wiersz, poświęcony konstatacji faktu, iż „żyjemy dłużej, / ale mniej dokładnie / i krótszymi zdaniami” (to zdanie stało się już szlagwortem) nie wzbudza we mnie jakiegoś specjalnego entuzjazmu. Jak na refleksję antropologiczną – za mało. Jak na wielką poezję – bez magii, bez dreszczy w kręgosłupie, bez brawurowego uderzenia w lekturowe, kulturowe czy jakiekolwiek inne przyzwyczajenia. Ot, znowu dwustronicowy – w obecnym wydaniu – bibelot. Lament nad prawdą z dawna znaną. Że ludzie to jednak nie za wiele czytają. Tylko ten żarcik z „Lalką” „innego autora na P.” – naprawdę zabawny. Ale to jednak mało.
15.
„Portret z pamięci”. O, z tym wierszem można się zaprzyjaźnić, pokłócić, wściec na niego – i jeszcze kilka razy do niego wrócić. Zwłaszcza, kiedy się wie, że mężczyzna w nim opisany, ten, który widziany jest jak gdyby „coś trzymał w rękach? / Książkę własną? Cudzą? / Mapę? Lornetkę? Kołowrotek wędki?” – to najpewniej nieżyjący od kilku lat Kornel Filipowicz. Prozaik, autor jednego zbioru wierszy, a przy okazji życiowy partner poetki. W końcówce „Portretu z pamięci”, nawiązując żartobliwie do słynnego zdania dyrektora Forda sprzed pół wieku, że każdemu wolno kupić samochód, jaki chce, pod warunkiem, że będzie to czarny Ford T, pisze Szymborska: „A co na pierwszym planie? / Ach, cokolwiek. / I tylko pod warunkiem, że będzie to ptak / przelatujący właśnie.” Dlaczego „pod warunkiem, że będzie to ptak”? Proszę zestawić tę końcówkę z fragmentem wiersza „Rybitwa”, ostatniego w tomiku „Powiedz to słowo”, jedynym pełnym zbiorze wierszy Kornela Filipowicza: „I nagle / Wysoko ponad dachami / Zobaczyłem ptaka / Samotną białą rybitwę / O skrzydłach długich i ostrych / Szybującą lotem niepewnym / (…) // Przez całe moje długie życie / Leciały krążyły zawracały / Białe rybitwy o skrzydłach długich i ostrych.” Ten wiersz Szymborskiej to jeszcze jeden przykład dyskretnego odwoływania się poetki do pamięci, a także zaprzeczenie tym wszystkim, którzy twierdzą, że poetka ta „mało pisze o sobie”.
16.
„Sny”. Po banalnym – więksi ode mnie miłośnicy całego dorobku Szymborskiej powiedzieliby pewnie: specjalnie cudownie prostym i nieoczywistym – początku, po długim, a nawet bardzo długim (powiedzą: celnie rozbudowanym) i pozbawionym jakichś błyskotliwych paradoksów, zaskakujących konstatacji, właściwie odrobinę nużącym rozwinięciu, mamy w tym liryku zakończenie naprawdę ciekawe. Pisze Szymborska: „Co na to wszystko autorzy senników, / badacze onirycznych symboli i wróżb, / lekarze z kozetkami do psychoanaliz – / jeśli coś im się zgadza, / to tylko przypadkiem / i z tej tylko przyczyny, / że w naszych śnieniach, / w ich cieniach i lśnieniach, / w ich zatrzęsieniach, niedopowiedzeniach i rozprzestrzenieniach / czasem nawet uchwytny sens / trafić się może.” Widzę tę rozbuchaną końcówkę jako oryginalną i nawet brawurową, chociaż – wierny czytelnik Freuda, Junga i wielu innych psychoanalityków, których dorobek jest niepodważalny, a wkład w poznanie pokrętnej natury człowieka nie mniejszy na pewno niż naszej znakomitej Autorki – uważam sprowadzenie problemu analizy snów do tego, że „czasem nawet uchwytny sens / trafić się może”, za jawny absurd, broniący się jedynie jako licentia poetica i koncept. I jest to też, moim zdaniem, ze strony poetki wypowiedź na temat, o którym poetka najwyraźniej wie ani dużo, ani wystarczająco dobrze, tyle że – niczym Przemoc z jej wiersza – pożartować sobie czasem lubi. Proszę wybaczyć ironię, ale trochę, jak dla mnie, jest też w tym wierszu z Szymborskiej „kilkunastoletniej”, tej, o której Szymborska osiemdziesięciopięcioletnia sama bez rozczulenia, a nawet złośliwie napisała: „Ona wie mało – / za to z uporem godnym lepszej sprawy.” A czy wiersz „Sny”, traktowany jedynie jako wiersz, ma szansę poruszyć czytelników? Myślę, że tak. Niejeden nie będzie się zastanawiać, czy Szymborska ma tutaj rację, natomiast zwróci uwagę na elegancję, kunszt poetycki, obrazy.
17.
Po kontrowersyjnych „Snach” mamy wiersz „W dyliżansie” – o wyobraźni, jej sile i słabości. Jest to też bezprecedensowy hołd złożony poecie najwyraźniej bardzo Szymborskiej bliskiemu – Juliuszowi Słowackiemu. Dwa fragmenty wydają mi się tu kluczowe. Pierwszy wers: „Wyobraźnia kazała mi odbyć tę podróż.” I dwa wersy ze strofy piątej: „Niestety, wyobraźnia nie ma takiej mocy, / żeby mógł mnie usłyszeć czy bodaj zobaczyć.” Wiersz ten – można tak chyba powiedzieć – to przejaw całkowitej niewiary w pośmiertne duchów obcowanie i brutalne przyznanie, że jako ludzie mamy tylko tyle, ile stworzy dla nas wyobraźnia. A to jest boleśnie mało. I trudno mieć temu lirykowi coś więcej, poza tym pesymizmem olbrzymim, do zarzucenia. Że znowu dłużyzn kilka się pojawiło? A dajcież wy ludzie spokój, ile można wciąż skracać i skracać!
18.
Po wierszu o wyobraźni – uwaga, bo to wydaje się być istotne – mamy dwa wiersze poświęcone dwóm sztukom pięknym: muzyce i malarstwu. Pierwszy liryk to „Ella w niebie”, gdzie zjawia się figura raczej obojętnego na ludzkie cierpienia Boga, do którego Ella modliła się „gorąco, / żeby z niej zrobił / białą szczęśliwa dziewczynę.” Bóg jest tutaj co prawda opatrzony przymiotnikiem „łaskawy”, jednakże ta łaskawość kończy się, kiedy Najwyższy otwiera usta i słyszymy: „A kiedy będzie już po wszystkim – dodał – / sprawisz mi radość przybywając do mnie, / pociecho moja czarna, rozśpiewana kłodo.” Ciekawe byłoby, myślę, zanalizowanie odniesień tego liryku do języka psalmów czy „Starego Testamentu”. Odnoszę bowiem wrażenie, jak gdyby Szymborska dokonywała tu klasycznej „zemsty ręki śmiertelnej”, odwracając szatańsko sensy słów i zwrotów, takich jak „łaskawy”, „sprawisz mi radość przybywając do mnie”, czy zapisując ten obraz, gdzie Bóg „Położył tylko rękę na jej sercu”. Okrutny wiersz. Złośliwy. Antyreligijny. Raczej nie z tych niewinnych. (I skłonił mnie, dodam, do zanotowania na marginesie jeszcze i tego pytania: czy Wisławie Szymborskiej, czy nam, wszystkim agnostykom, Bóg nie przydaje się czasem do ukrycia własnej zmęczonej obojętności? Do przerzucenia jej poza siebie, na tę figurę, w którą przecież – nie wierzymy? Pytanie może wcale nie tak znowu nazbyt od wiersza „Ella w niebie” odległe. A ponieważ nie takie też abstrakcyjne – zapisuję je tutaj, w nawiasie.)
19.
Jak gdyby w kontraście do mrocznej „Elli w niebie” – niemal jasny „Vermeer”: „Dopóki ta kobieta z Rijksmuseum / w namalowanej ciszy i skupieniu / mleko z dzbana do miski / dzień po dniu przelewa, / nie zasługuje Świat / na koniec świata.” Krzysztof Siwczyk w ankiecie pt. „Szymborska: inspiracja czy ciężar?” zaaranżowanej przez „Dziennik” zaraz po ukazaniu się „Tutaj”, powiedział m.in.: „W nowym tomie powraca Vermeer – ulubiona retoryczna figura dla tych twórców, którzy w swoim pisaniu pragną ocalić co nieco z duchowego dziedzictwa ludzkości, odwołać się do piękna usensowniającego jednostkowe życie.” Zgoda, jest to „figura retoryczna”. Ale też jej siła – wbrew temu, co zdaje się sugerować Siwczyk – wciąż działa niezwykle sprawnie. Dlatego, myślę, Wisława Szymborska spokojnie może odwoływać się do tego kodu, w innych rejonach niż współcześni hermetyści i inni poszukiwacze tuneli na końcu światła lokując swoje niepokoje. A niepokój z krótkiego „Vermeera” jest akurat wcale intrygujący. Oto bowiem znowu mamy niby oczywiste słowo – „Świat” – pisane wielką literą (a „koniec świata” małą). I znowu prosi się poetka o pytanie: dlaczego tak? Czemu służy to wywyższenie kruchego Świata i sztuki takiej, jak malarstwo Vermeera, kosztem jak gdyby umniejszenia problemu „końca świata”? Metafizyka?
20.
„Metafizyka” to już ostatni z dziewiętnastu liryków w „Tutaj”. W wierszu pada słowo „kosmos” (w wersie: „na cały kosmos, jaki jest i będzie”), a końcówka przypomina końcówkę „Kosmosu” Witolda Gombrowicza. U Gombrowicza mamy zdanie: „Na obiad była potrawka z kury.” U Szymborskiej książka kończy się słowami: „że dziś jadłeś kluski ze skwarkami.” Jest w tym aluzja literacka czy nie ma? Jest nawiązanie świadome czy przypadkowe? Obstawiam to drugie. Za bardzo świadomą pisarką jest Wisława Szymborska, żebym teraz miał łudzić się naiwnie, iż nie zauważyła, w co i z kim pogrywa. I to też mi się trochę podoba. To nawiązanie. Choć wiersz raczej słabym Heideggerem pisany. A może Jankélévitchem, autorem zdania: „Śmierć zastępuje metafizykę tym, którzy nie są metafizykami.” Sama poetka zresztą dostrzec musiała mieliznę w wychodzącej jej spod pióra„Metafizyce”, skoro w wersie piątym, jak gdyby chcąc mocno zastrzec, że ona widzi, że komunały sadzi, oceniła pierwsze cztery wersy tejże „Metafizyki” zdaniem: „Wniosek banalny, nie wart już pisania”. Ale czas naglił, więc pisała dalej – jeszcze siedem wersów.
21.
Mała glosa. Stendhal dał trzynastemu rozdziałowi „Czerwonego i czarnego” słynne motto: „Powieść jest to zwierciadło, które obnosi się po gościńcu.” Stawiam tezę, że wiersze zebrane Szymborskiej to taka liryka współczesna, która jako zwierciadło obnoszone po gościńcu świetnie sprawdza się zamiast obszernej, nieistniejącej powieści współczesnej, która podjęłaby te tematy, jakie podjęła poetka. Ale mam także – na koniec – drugie jeszcze spostrzeżenie. Także z literaturą związane. Pisał Proust: „Dzieło pisarza to tylko rodzaj instrumentu optycznego zaofiarowanego czytelnikowi, aby czytelnik mógł rozeznać się w tym, czego, gdyby nie książka, nie dostrzegłby może w sobie. Rozpoznanie w samym sobie, przez czytelnika, tego, co mówi książka, to dowód jej prawdy – i vice versa, a przynajmniej w pewnej mierze, za różnicę bowiem między dwoma tekstami może ponosić często odpowiedzialność nie autor, lecz czytelnik.” Zestawiając tę uwagę – o literaturze jako „soczewce”, która umożliwia każdemu czytelnikowi czytanie w sobie ze zdaniem Stendhala, nie wiem, jak Wisława Szymborska to robi, ale wydaje mi się, że robi to na pewno: odbija świat, jakim on jest, a jednocześnie daje narzędzie do czytania w sobie. Rzadka to, niewiarygodna i przy wszystkich mieliznach dostrzeżonych w lekturze jej najnowszej, w dziewiętnastu odsłonach zaprezentowanej arcypoezji – cyrkowa wręcz umiejętność.
22.
Zdjęcie na stronie „Gazety Wyborczej” ukazało się z podpisem: „Szymborska: – Mam niezły tytuł do zbiorku następnego, o ile oczywiście to i owo zdążę jeszcze napisać: „Wystarczy”.” Wystarczy? Bynajmniej. Prosimy o więcej. Mimo wszystko.
Wisława Szymborska, „Tutaj”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.