Opisując swoje osobiste doświadczenia, miałem nadzieję rzucić trochę światła na poglądy i proces myślowy, który wzbudził we mnie te szczególne zainteresowania, i zilustrować niektóre z podstawowych składników ludzkiej natury – waszej i mojej.
Dan Ariely, „Zalety irracjonalności.
1.
Pisząc o „Potędze irracjonalności”, pierwszej książce Dana Ariely’ego, zarzuciłem autorowi i całej ekonomii behawioralnej, że nie bierze pod uwagę zjawiska ewolucji, odpowiedzialnego, jak uważałem i uważam, za większość odruchów, które dziś wyglądają na „irracjonalne”. „Zalety irracjonalności” zaczynają się właśnie od uwag na temat ewolucji, o której jednak, co mnie ucieszyło, Dan Ariely myśli. Zacznijmy jednak od krótkiego przypomnienia problemu. Z racjonalnego punktu widzenia – takie jest stanowisko ekonomii klasycznej – powinniśmy podejmować tylko takie decyzje, które gwarantują nam to, co dla nas najlepsze. „Niestety, tak nie jest – pisze Dan Ariely. – Jak inaczej wytłumaczyć, że ludzie zapisują się na siłownię, a potem na nią nie chodzą, oraz ryzykują życie (swoje i innych), pisząc SMS-y podczas jazdy samochodem? A także to, że… (tu wpiszcie swój ulubiony przykład).” Teraz, kiedy widzimy już, w czym rzecz, możemy spojrzeć na problem od strony ewolucji. Ariely jedynie sygnalizuje ten temat, warto jednak przytoczyć jego słowa: „Przenieśmy się teraz w czasie o kilka tysięcy lat – czytamy we „Wstępie” do „Zalet irracjonalności”. – W krajach uprzemysłowionych człowiek większość czasu spędza w fotelu, wpatrując się w ekran, a nie ganiając za zwierzętami. (…) Mechanizmy wypracowane w pierwszych latach naszej ewolucji były w przeszłości w pełni uzasadnione. Jednak szybkość ewolucji człowieka nie dorównuje szybkości rozwoju technologicznego. Te same instynkty i umiejętności, które kiedyś pomagały przeżyć, teraz często szkodzą. Złe decyzje, które w poprzednich stuleciach skutkowały jedynie drobnymi niedogodnościami, obecnie mogą istotnie wpływać na nasze życie”. Dlaczego jest to niebezpieczne? Aruiely nie ma wątpliwości: „Projektanci nowoczesnych technologii, którzy nie rozumieją ludzkich ułomności, projektują nowe, ulepszone systemy (giełdowe, ubezpieczeniowe, związane z rolnictwem, edukacją czy opieką zdrowotną), nie biorąc pod uwagę naszych ograniczeń (podoba mi się określenie „technologie niekompatybilne z człowiekiem”). W związku z tym nieuchronnie popełniamy błędy, a czasami ponosimy spektakularne porażki”. W tym miejscu – zdaniem naukowca – powinna właśnie wkroczyć do akcji ekonomia behawioralna. Ariely argumentuje to krótko: „Oto najważniejszy cel ekonomii behawioralnej: spróbować zrozumieć, w jaki sposób naprawdę działamy, abyśmy mogli uświadomić sobie nasze irracjonalne skłonności, być bardziej świadomi ich wpływu na nas i, miejmy nadzieję, podejmować lepsze decyzje”. Zrozumienie mechanizmów, które czynią nas „przewidywalnie irracjonalnymi”, nie zapewni nam szczęścia od razu, jest to jednak najlepsze, co zdaniem Ariely’ego, możemy zrobić.
2.
„Zaskakująco sprzeczne z logiką postępowanie w pracy”. Taki tytuł ma pierwsza część „Zalet irracjonalności”. Ariely wie, jak zainteresować czytelnika: zaczyna od pracy, a konkretnie od pytania: „Dlaczego duże premie nie zawsze działają”. W kontekście informacji na temat kryzysu światowego, przeplatanych informacjami o tym, jakiej to wielkości (zazwyczaj gigantycznej) rozmaici menedżerowie, dyrektorzy, czy inni członkowie zarządu wypłacili sobie premie – wnioski, do jakich doszedł Ariely, kierujący serią eksperymentów, wydają się niezwykle interesujące. W powszechnym mniemaniu: im wyższa pensja czy premia, tym wyższa motywacja. Otóż, badania przeczą temu w sposób dobitny. Yerkes i Dodson, których eksperyment omawia Ariely, wykazali, że wszelkie „motywatory” (prąd, którym razi się eksperymentalnego szczura, będący odpowiednikiem wysoce przesadzonej premii pieniężnej, oferowanej kadrze średniego i wyższego stopnia) są bronią obosieczną. „Do pewnego momentu – pisze Ariely – motywują nas do nauki i osiągania dobrych wyników. Jednak po przekroczeniu pewnego punktu presja motywacyjna może być tak silna, że odrywa ona osobnika od wykonywanego zadania – a tego nikt nie chce”. A zatem: „czy jest wskazane płacenie ludziom wysokich premii, żeby osiągali dobre wyniki?” Stworzenie „premiowego Eldorado” w jednym z biednych regionów Indii i przeprowadzenie tam serii eksperymentów dało jasne wyniki. Po pierwsze: „wyniki tych, którzy mogli zarobić mało (to znaczy równowartość średniej dniówki), nie różniły się zbytnio od osiągnięć tych, którzy spodziewali się wygranej na średnim poziomie (odpowiadającej wynagrodzeniu za dwa tygodnie pracy)”. Po drugie i najważniejsze: „Ci, którzy mogli uzyskać najwięcej, wykazali się najniższym poziomem wydajności. W stosunku do tych z niskimi lub średnimi kwotami osiągali dobre lub bardzo dobre wyniki dwie trzecie razy rzadziej. To doświadczenie było dla nich tak stresujące, że nie wytrzymywali presji, podobnie jak szczury w eksperymencie Yerkesa i Dodsona”. Ariely przyznaje, że badacze, który wzięli udział w przygotowaniu eksperymentu, byli zaskoczeni tym, jak wyraźnie bardzo wysoka premia powoduje obniżenie wydajności i to niezależnie od zadania, jakie stoi przed człowiekiem. Nie da się jednak zaprzeczyć wynikom tych badań. Płacenie wysokich kwot sprawdzało się tylko w jednym przypadku: kiedy zadanie było bardzo, ale to bardzo proste. Jednak w każdym momencie, kiedy trzeba było ruszyć głową, motywowanie przy pomocy zawyżonych kwot nie działało. To po prostu nie działa. Ponieważ cały ten rozdział jest wysoce kontrowersyjny, Ariely na koniec podkreśla: „Chcę, by było jasne, że wyniki te nie oznaczają, że powinniśmy przestać płacić ludziom za ich pracę i wysiłek. Oznaczają jednak, że to, jak płacimy, może mieć potężne niezamierzone konsekwencje”. Ważne, żeby pamiętać: „Bardzo duże premie mogą wywołać stres, ponieważ sprawiają, że ludzie zbytnio skupiają się na gratyfikacji kosztem wydajności”. Musimy starać się lepiej zrozumieć związek między wynagrodzeniem a motywacją. Powinniśmy, dla własnego dobra, przemyśleć zależność stresu i wydajności. Zdaniem Ariely’ego nie byłoby też od rzeczy, gdybyśmy problemy te umieścili w kontekście naszej przewidywalnej irracjonalności.
3.
Praca i jej sensowność. Tym problem także zajął się Ariely w „Zaletach irracjonalności”. W czasach, kiedy tyle osób tak ciężko pracuje, jest to pierwszoplanowy problem. I bardzo dotkliwy, zważywszy jak wiele osób doświadcza frustracji z powodu poczucia bezsensowności wykonywanej pracy. Wszystko dlatego, że człowiek, jak większość zwierząt, woli zapracować na jedzenie niż po prostu je dostać. Niestety, o ile sensem pracy zwierzęcia jest sam fakt uzyskania pokarmu i zaspokojenia prostej fizjologicznej potrzeby, o tyle człowiek domaga się – coś w nas się domaga – by praca, którą wykonujemy miała sens. Przynajmniej pozór sensu. Ariely podaje tu przykład z własnego życia, snując następującą opowieść: „Przypatrzmy się na przykład pisaniu. Dawno, dawno temu pisałem prace naukowe z myślą o awansie. Ale również z nadzieją (jeszcze ją mam), że może rzeczywiście w jakiś sposób zmieniam świat. Czy pracowałbym tak ciężko, pisząc rozprawę naukową, gdybym wiedział na pewno, że przeczyta ją tylko kilka osób? A gdybym na sto procent wiedział, że nikt nie zajrzy do mojej pracy, czy i tak bym ją napisał?” Odpowiedź, jakie udziela sam sobie nie pozostawia złudzeń: „Nie ma mowy. Wiele z tego, co robię w życiu, w tym pisanie bloga, artykułów i tej książki, to przejaw działania mojego ego, które ma nadzieję, że czytelnicy znajdą w moich słowach znaczenie. Bez odbiorców miałbym bardzo niewielką motywację do tak ciężkiej pracy”. A jaki poziom sensowności jest potrzebny, by człowiek w ogóle miał przyjemność z pracy? Jakie jest nasze ludzkie minimum sensu, bez którego praca traci wartość, nawet jeżeli idzie nam dobrze? By to sprawdzić Ariely zaprojektował eksperyment, który „miał zbadać reakcje ludzi na niewielkie zmniejszenie znaczenia zadań, mniemających większego sensu nawet na początku”. A było to tak.
4.
Joe dostał proste zadanie. Miał składać bionicle’a, robota z klocków lego. Za pierwszego złożonego bionicle’a miał dostać dwa dolary. Za drugiego, gdyby mu się chciało, mniej o 11 centów. I za każdego następnego po 11 centów mniej – aż do momentu, kiedy chciałby przestać. Łatwe? Bardzo. Joe złożył 10 robotów, zainkasował 15,05 dolara, przyjął podziękowanie za udział w eksperymencie i wyszedł. Spytany, jak mu się eksperyment podobał i czy lubi Lego, Joe wyznał, że było super, a fanem lego jest od zawsze. Chad, następny królik doświadczalny, nie miał tyle szczęścia, co Joe. Chad został przydzielony do tzw. grupy syzyfowej pracy. I to ona była clou eksperymentu. Pozornie Chad miał robić to samo, co wcześniej Joe. Wystąpiła tylko jedna różnica. Kiedy Chad z uśmiechem na ustach złożył pierwszego bionicle’a i podał go nadzorującemu eksperyment Seanowi, ten spytał, czy Chad chce robić następnego robota. A gdy tylko Chad entuzjastycznie zgodził się i zabrał do składania, Sean będący tuż obok i widziany przez Chada, jak pisze Ariely, „wolno zdemontował pierwszego bionicle’a, po czym włożył go z powrotem do oryginalnego pudełka”. Chad przestał składać drugiego robota. Sprawiał wrażenie, pisze Ariely, „w równej mierze zdziwionego, jak i przerażonego”. Spytał, dlaczego robot został zdemontowany i uzyskał lakoniczną odpowiedź, że „taka jest procedura”. To mu wyraźnie nie pomogło. Chłopak „wrócił do robota, którego składał, ale jego energia i radosne podniecenie wyraźnie uleciały”. Skończywszy składać drugiego bionicle’a, przerwał. Namyślał się chwilę, po czym powiedział, że zrobi jeszcze jednego. Kiedy zaczął składać trzeciego robota z Lego, Sean w ten sam sposób, co poprzednio, tak, żeby Chad widział, zdemontował drugiego robota i włożył cześci z powrotem do pudełka. Chad złożył jeszcze tylko jednego robota. W sumie cztery. Po otrzymaniu zapłaty w wysokości 7,34 dolara, poproszony o wypowiedź na temat klocków lego i eksperymentu, powiedział: „Lubię bawić się lego, ale wasz eksperyment nie przypadł mi do gustu”. „To dowodzi – komentuje Ariely ten znakomity, niezwykle pouczający eksperyment – że jeśli weźmie się ludzi, którzy coś kochają (przecież studenci biorący udział w tym eksperymencie zgłosili się ze względu na swoją miłość do klocków Lego) i zapewni im się satysfakcjonujące warunki pracy, radość, którą czerpią z działania, będzie głównym czynnikiem wpływającym na ich motywację. Jeśli jednak zatrudni się tych samych ludzi i spowoduje się, że uznają swoje działania za pozbawione znaczenia, bardzo szybko zabije się wszelką wewnętrzną radość, jaką mogliby czerpać z pracy”. Różnica między warunkami pracy Joe’go i Chada była nieznaczna i nie miała niczego wspólnego z miejscem. Była nieznaczna, ale kluczowa, ponieważ dotyczyła sensu, nawet nie jego samego, a jego pozorów (wszak chodziło o składanie robotów z klocków, nic wielkiego) – Joe mógł łudzić się, że efekt jego pracy będzie mieć jakieś dalsze zastosowanie, natomiast Chad musiał doświadczyć frustracji, widząc, jak efekt jego wysiłków jest niszczony, a więc widząc, jak jego pracy odbiera się jakikolwiek sens. Ludzie z grupy Joe’go złożyli średnio trzy i pół raza więcej robotów. Tylko dlatego, że nie pozbawiono ich złudzenia sensowności pracy. Pisze Ariely: „Joe i Chad uwielbiali bawić się lego i za każdego złożonego robota dostawali taką samą zapłatę. Obydwaj wiedzieli, że ich dzieła są tylko tymczasowe. Jedyna różnica polegała na tym, że Joe mógł się łudzić, że jego praca ma jakiekolwiek znaczenie, i dlatego z radością tworzył kolejne roboty. Chad natomiast był świadkiem niszczenia efektów swoich działań, przez co zdał sobie sprawę, że jego praca nie ma żadnego sensu. Wszyscy uczestnicy eksperymentu najprawdopodobniej rozumieli, że całe ćwiczenie jest dość głupiutkie – przecież budowali po prostu coś z klocków Lego; nie projektowali tamy, nie ratowali nikomu życia ani nie opracowywali receptury nowego leku. Jednak na Chada i innych patrzenie na niszczenie efektów ich pracy działało bardzo zniechęcająco. To wystarczyło, by zabić jakąkolwiek radość płynącą ze składania robotów”. Wniosek mógł być w tej sytuacji jeden: „radość z pracy i chęć jej wykonywania wydają się zależeć w dużym stopniu od tego, jakie znaczenie możemy jej przypisać”. Czy aby na pewno tak jest, jak pisze Dan Ariely. Czy sens pracy zawsze musi być tak zależny od okoliczności? Krótko mówiąc, czy nie może być tak, żeby człowiek pracował niezależnie od tego, czy ktoś będzie na jego oczach niszczył wytwory jego rąk i umysłu? Myślę, że Ariely nie do końca ma rację. Opisuje sytuację bardzo typową, ale nie mówi wszystkiego. Dlatego chciałbym w tym miejscu przypomnieć o pewnej teorii. Pisałem o niej w artykule „Csikszentmihalyi mix”, a rzecz dotyczy tzw. osobowości autotelicznej.
5.
Osobowość autoteliczna. To pojęcie wprowadzone przez Csikszentmihalyi’ego. Mianem osobowości autotelicznej – czytamy w „Uroku codzienności” – określa się kogoś, kto rozmaite zadania wykonuje właśnie dla nich samych, nie zaś po to, aby osiągnąć jakieś odległe, zewnętrzne cele. Nikt nie jest, oczywiście, osobowością w pełni autoteliczną, ponieważ wszyscy musimy – czy to z poczucia obowiązku czy z konieczności – wykonywać pewne czynności, nawet jeśli nie mamy na nie ochoty. Istnieje jednak pewna gradacja – od ludzi, którzy niemal nigdy nie mają poczucia, iż wykonywane przez nich czynności są warte zachodu dla samych siebie, po takich, którzy są przekonani, iż niemal wszystko, czego dotkną, ma swoją wagę i wartość. Tych drugich Csikszentmihalyi określa mianem „osobowości autotelicznych”. Jakie są zalety bycia autotelicznym? Ludzie autoteliczni – twierdzi autor „Przepływu” – cieszą się większą autonomią i niezależnością, ponieważ nie można nimi łatwo manipulować za pomocą gróźb czy obietnic. Jednocześnie, zanurzeni w sam nurt życia, bardziej niż inni angażują się w otaczającą ich rzeczywistość. Słowa Csikszentmihalyi’ego brzmią jak bajka, trzeba mieć jednak świadomość, że bycie osobowością autoteliczną nie jest równoznaczne z byciem osobą szczęśliwą. Usatysfakcjonowaną – tak. Spełniającą się w pracy i życiu – tak. Lecz niekoniecznie szczęśliwą. Sam Csikszentmihalyi widzi to w ten sposób, że osoby autoteliczne niekoniecznie są szczęśliwsze od innych, lecz angażują się w bardziej złożone działania i dzięki temu osiągają lepsze samopoczucie. Zwraca też uwagę, że aby mieć udane życie, nie wystarczy „czuć się szczęśliwym”. Rzecz w tym – pisze – by mieć poczucie szczęścia podczas wykonywania czynności, które wymagają mobilizacji wszystkich naszych umiejętności, sprzyjają naszemu rozwojowi i wykorzystaniu naszych możliwości. Taki stan, co ważne, możliwy jest w dużej mierze dzięki temu, że człowiek o osobowości autotelicznej mniej przejmuje się sobą samym, dzięki czemu ma więcej energii psychicznej, by doświadczać życia. Dla każdego człowieka, zauważa na marginesie Csikszentmihalyi, główną przeszkodą na drodze ku udanemu życiu jest on sam. Charakterystyczna i potwierdzająca tę obserwację jest wypowiedź pewnego pisarza, który zapytany o to, co uważa za największą przeszkodę, jaką musiał pokonać na drodze do kariery, powiedział, że była to głównie taka „byle jaka” strona jego samego: próżność, duma, poczucie zasługiwania na coś więcej, skłonność do porównywania się z innymi ludźmi. Csikszentmihalyi cytuje tę wypowiedź, po czym w dalszej części wywodu udziela, jak to nazywa, buddyjskiej rady, jak postępować: „Działaj zawsze tak, jakby od tego, co robisz, zależała przyszłość Wszechświata, śmiejąc się jednocześnie z siebie za tę zuchwałą myśl, że cokolwiek uczynisz, może mieć jakiekolwiek znaczenie.” Komentarz Csikszentmihalyi’ego: Przy takim podejściu do życia nie trzeba wcale wygrywać, by czuć się zadowolonym; wysiłek na rzecz utrzymania porządku we Wszechświecie jest sam w sobie nagrodą, bez względu na skutki.
6.
Osobowość autoteliczna, jak można się domyślić, doświadcza życia, a zwłaszcza tych jego aspektów, które są częścią życiowej pasji, czy, jak mówi Csikszentmihalyi, które są „tematami życia” danej osoby – inaczej niż większość. Dlatego o doświadczeniu kogoś takiego Csikszentmihalyi mówi jako o doświadczeniu autotelicznym, nazywając je również – optymalnym. Główną cechą doświadczenia optymalnego – czytamy w „Przepływie” – jest to, że jest ono celem samo dla siebie. Nawet jeżeli podjęliśmy jakąś czynność początkowo dla innego powodu, kiedy wciągamy się w nią, zostajemy faktycznie nagrodzeni. W innym miejscu Csikszentmihalyi dodaje, że doświadczenie autoteliczne – lub przepływ – przenosi nasze życie na wyższy poziom. Wyobcowanie ustępuje zaangażowaniu, satysfakcja zajmuje miejsce nudy, bezradność zamienia się w poczucie kontrolowania sytuacji, a energia psychiczna wzmacnia jaźń, zamiast być marnowaną na realizację celów zewnętrznych. Kiedy doświadczenie przynosi nam korzyści, życie w czasie teraźniejszym zyskuje uzasadnienie, nie będąc już uzależnione od przyszłych celów. Dla takich chwil chcemy żyć, takiego życia pragniemy doświadczać. Jednak by było to możliwe, konieczne jest wydatkowanie energii, skoncentrowanie się, a przede wszystkim – podjęcie konkretnych działań, chęć dokonania czegoś, stawianie przed sobą zadań. Kiedy decydujemy się skupić uwagę na jakimś zadaniu – czytamy w „Uroku codzienności” – mówimy, że określiliśmy zamiar lub wytyczyliśmy sobie cel. Jak długo i z jakim entuzjazmem wytrwamy przy nim, zależy od motywacji. Stąd zamiary, cele i motywacje uważa się również za przejawy negentropii psychicznej (i istotną część słownika „Przepływu”). Skupiają one energię psychiczną, ustanawiają priorytety, zaprowadzając tym samym ład w naszej świadomości. Bez nich procesy psychiczne stają się przypadkowe, a samopoczucie gwałtownie się pogarsza. Csikszentmihalyi dodaje także, iż powzięcie zamiaru pozwala skupić energię psychiczną tylko na krótką metę, wytyczenie sobie celu natomiast ma działanie bardziej długofalowe i w rezultacie to dzięki celom, które przed sobą stawiamy, stajemy się w końcu tym, czym jesteśmy. Coś, co sprawia, że zakonnica Matka Teresa tak bardzo różni się od piosenkarki Madonny – ten przykład jest niezwykle obrazowy – to cele, na których kobiety te przez całe życie skupiają swoją uwagę. Bez systemu konsekwentnie realizowanych dążeń – twierdzi badacz – trudno jest rozwinąć spójną osobowość. Tylko dzięki celowemu zainwestowaniu energii psychicznej jednostka wprowadza ład do własnego świata przeżyć. Ład ów, który przejawia się w przewidywalności działań, emocji i wyborów, z biegiem czasu staje się rozpoznawalnym jako mniej lub bardziej „niepowtarzalne ja”. Czy można stać się osobowością autoteliczną? Csikszentmihalyi twierdzi, że tak. I dodaje, że wybór określonego działania oddziałuje w sposób niezwykle istotny na nasze poczucie szczęścia.
7.
Jak zatem stać się osobowością autoteliczną? Jest na to sposób. Istnieją, twierdzi Csikszentmihalyi, dające się zaobserwować zasady rozwoju osobowości autotelicznej. Po pierwsze osobowość taka posiada sztukę wyznaczanie celów. Zatem i my powinniśmy wprawiać się w tej sztuce, wyznaczając sobie cele, stawiając wyzwania. Po drugie, człowiek o osobowości autotelicznej dokłada starań, by być jednostką jak najbardziej zaangażowaną w wykonywaną czynność i nie rozpraszać się. Zatem i my powinniśmy dokładać starań, by koncentrować się na tym, co robimy. Po trzecie: człowiek o osobowości autotelicznej lub taki, który chciałby wyrobić w sobie cechę autoteliczności powinien nauczyć się zwracać zawsze większą uwagę na samo wydarzenie (wydarzenia), a nie na swoje „ja” czyli „ego”. Tu znów pojawia się motyw pełnego zaangażowania, koncentracji, skupienia. Po czwarte wreszcie, człowiek pragnący przeżywać intensywniej i z większym poczuciem satysfakcji powinien starać się posiąść umiejętność cieszenia się z bezpośrednich doświadczeń, jakie by one nie były. Dla wielu osób brzmi to pewnie szalenie naiwnie, odkrycia współczesnej psychologii, a zwłaszcza tzw. psychologii pozytywnej potwierdzają i to odkrycie Csikszentmihalyi’ego. Warto nauczyć się cieszyć z tego, co jest. O tym cieszeniu się i o problemie wyborów, które przed nami stoją, pisze autor „Przepływu”, przywołując koncepcję amor fati, czyli umiłowania losu – centralną ideę filozofii Nietzschego. Rozważając, czego nam trzeba, abyśmy żyli pełnią życia – stwierdza Csikszentmihalyi w „Uroku codzienności” – Nietzsche pisał: „Moja recepta na osiągnięcie wielkości przez istotę ludzką to amor fati: kiedy nie pragnie się, aby cokolwiek było inne, niż jest, ani w przód, ani w tył, ani przez całą wieczność. Nie tyle znosić to, co konieczne, ile to pokochać.” I dalej: „Chcę nauczyć się postrzegać jako piękne to, co jest w rzeczach konieczne; wówczas stanę się jednym z tych, którzy sprawiają, że rzeczy stają się piękne.” Do podobnych wniosków, zauważa Csikszentmihalyi, dochodzili Maslow (autor koncepcji harmonii między „chcę” a „muszę”), oraz np. Carl Rogers, który tak opisuje kogoś, kogo nazywa „osobą w pełni aktywną”: „Ktoś taki chce i wybiera sobie linię działania, która jest najekonomiczniejszą wypadkową wszystkich bodźców wewnętrznych i zewnętrznych, ponieważ tylko takie zachowanie może w rezultacie przynieść najgłębsze zadowolenie. Osoba w pełni aktywna nie tylko doświadcza, ale również czyni użytek ze swojej najpełniejszej wolności, kiedy spontanicznie i dobrowolnie dokonuje wyboru i chce tego, co jest już absolutnie przesądzone.” To, jak pisze Csikszentmihalyi, jest droga do osobistego rozwoju jednostki oraz krok w stronę poczucia dobrostanu, uwalniający naszą codzienność od brzemienia entropii. Wniosek? Jakość życia ulega znacznej poprawie, kiedy nauczymy się kochać to, co robimy. A zatem – taka myśl powinna zjawić się w puencie rozważań o tym, co autoteliczne – „osobowość autoteliczna” to taka, która z łatwością zamienia potencjalne zagrożenia na dające satysfakcję wyzwania, i w ten sposób zachowuje harmonię wewnętrzną. Przykładem takiej osobowości może być wg Csikszentmihalyi’ego Bertrand Russell, jeden z największych filozofów naszego stulecia. Myśliciel ten tak opisał sposób, w jaki osiągnął osobiste szczęście: „Stopniowo nauczyłem się obojętności wobec siebie i własnych braków. Nauczyłem się koncentrować uwagę na zewnętrznych obiektach: na stanie świata, różnych dziedzinach wiedzy, ludziach, którzy byli mi bliscy.” To chyba najlepszy skrótowy opis metody tworzenia własnej osobowości autotelicznej. W ogóle, jak zauważa Csikszentmihalyi w „Uroku codzienności”, kariery ludzi kreatywnych dostarczają świetnych przykładów, jak można kształtować pracę według własnych potrzeb. Większość osób o rzeczywiście twórczym stosunku do życia nie podąża wytyczonym przed nimi szlakiem, lecz samodzielnie odnajduje własną ścieżkę. W przypadku wybierania dobrych wzorców można zresztą mówić o strategii. Csikszentmihalyi pisze, że jeśli istnieje strategia wspólna dla ludzi, którym udaje się nadać sens doświadczeniom, to jest ona tak prosta i oczywista, że aż wstyd o niej mówić. Ponieważ jednak tak często o niej zapominamy, zwłaszcza obecnie, warto ją przywołać. Strategia ta polega na wybieraniu z porządku osiągniętego przez poprzednie pokolenia wzorców przydatnych do unikania nieporządku w naszych własnych umysłach. Innymi słowy: trzeba wzorować się na kimś, kto zaprowadził ład we własnym umyśle i osiągnął to, co zamierzył. Taki wzorzec pomaga, działa niczym drogowskaz.
8.
Wróćmy do „Zalet irracjonalności”. Kolejny eksperyment, pokazujący, jak niewiele osób potrafi zachować się w stylu autotelicznym, dowiódł, że zniszczeni efektów pracy na oczach tego, kto ją wykonał jest równie demotywująco, co zignorowania tychże efektów. Natomiast okazanie aprobaty działa wyraźnie motywująco. Wnioski te są zbyt proste nawet dla Ariely’ego, których chyba z tego powodu wspomina innego jeszcze eksperymentatora, pisząc: „Inne spostrzeżenia na temat poczucia sensu i satysfakcji płynącej z realizacji zadań wyraził George Loewenstein”, który „analizował sprawozdania ze szczególnie trudnych i wyzywających przedsięwzięć – zdobywania górskich szczytów. Na podstawie swojej analizy uznał, że wspinaczka to „od początku do końca nieustająca niedola”. Daje jednak również ogromne poczucie spełnienia (i jest świetnym tematem do rozmów przy stole)”. Loewenstein napisał kiedyś (cytuje Ariely): „Podejrzewam, że dążenie do ustanawiania celów i ich realizacji jest w nas genetycznie zakodowane. Ludzie, podobnie jak większość zwierząt, a nawet roślin, funkcjonują dzięki mechanizmom homeostazy, które utrzymują organizmy w równowadze. Wiele niedoli doznawanych w górach, takich jak głód, pragnienie czy ból, to przejawy działania mechanizmów homeostazy, które motywują ludzi do robienia tego, co potrzebne, by przetrwać (…). Instynktowna potrzeba realizacji celu to być może po prostu kolejny przejaw tendencji organizmu do radzenia sobie z problemami, w tym wypadku z problemem motywacji do wykonywania działań”. O Loewensteinia warto by jeszcze, lecz w tym miejscu Ariely przechodzi do następnego rodziału.
9.
Wszyscy zakochujemy się w wytworach własnych rąk i umysłów. Nawet, jeśli to tylko skręcona szafka z IKEA. Nawet, jeśli to Yoda-wygnioda z papieru (zrobiłem kiedyś takie orgiami i byłem zafascynowany, choć tylko ja rozpoznawałem w swym dziele legendarnego mistrza). Co jednak jest konieczne, żebyśmy się we własnym dziele zakochali. W rozdziale „Efekt IKEA” Ariely stwierdza, że najważniejsze jest – uwaga – ukończenie dzieła. Wyniki kolejnych eksperymentów (był wśród nich jeden z orgiami, ale nie z Yodą) potwierdziły znane intuicje. Po pierwsze: swoje dzieła oceniają najwyżej ci, którzy mieli trudniejsze zadanie. Ci, którym coś przyszło łatwo, zazwyczaj oceniają swoją pracę niżej. Po drugie: „Gdy wysiłki są bezowocne, przywiązanie do dzieła spada”. Przeprowadziwszy kilka eksperymentów dotyczących zarówno sfery pracy, jak rozważań o naturze miłości, udało się Ariely’emu sformułować „cztery zasady ludzkiego działania: 1. Wysiłek, który w coś włożymy, zmienia nie tylko obiekt, ale też nas i to, jak go oceniamy. 2. Większe nakłady pracy, prowadzą do większej miłości. 3. Zawyżanie oceny wartości wytworów naszych rąk jest zjawiskiem tak głębokim, że zakładamy, iż inni podzielają naszą wypaczoną perspektywę. 4. Jeśli nie możemy dokończyć czegoś, w co musimy włożyć wiele wysiłku, nie przywiązujemy się do tego”. Punkt 4, dodam od siebie, dotyczy ludzi o zdrowo działającej psychice. Z fiksatami nigdy nic nie wiadomo. Świadomość istnienia tych praw każe nam zrewidować także nasze wyobrażenia o pracy i odpoczynku.
10.
Pamiętacie Sprzedawcę Kryształów z „Alchemika” Paulo Coelho. Tego, którego Santiago próbował namówić do spełnienia marzenia i który powiedział: „Ot, przywykłem do siebie takiego, jakim jestem”. Uderzyło mnie to. To smutny banał, że mniej osób chce poznać swoje pragnienia i zrealizować je niż się wydaje. Ludzie w przeważającej większości są jak Sprzedawca Kryształów, który długo nie chciał wiedzieć o ogromie swoich możliwości, bo gdy się dowiedział, poczuł się „gorzej niż kiedykolwiek”. Tak jest z większością. Żyjemy często na pół gwizdka. Byle nie naruszyć konstrukcji tego niby-losu, w jakim tkwimy. Byle przecisnąć zewłok z poniedziałku we wtorek, potem we środę, a najlepiej od razu wjechać bezrefleksyjnie całym sobą w weekend, byle tylko nie musieć myśleć o straconym tygodniu Wolimy często z miejsca oddać się rozrywce, im bardziej ogłupiającej, tym lepiej. W „Zaletach irracjonalności” Dan Ariely wspomina o tym (nie wprost) w części 2, zatytułowanej „Zaskakująco sprzeczne z logiką postępowanie w domu”, powołując się na „The Joyless Economy” Tibora Scitovsky’ego. Pisze Ariely, że mamy tendencję do obierania bezpiecznej i przewidywalnej ścieżki oraz do robienia rzeczy, które zapewniają stabilny i stały postęp. „Jednak Scitovsky uważa – dodaje badacz – że prawdziwy postęp – podobnie jak prawdziwa przyjemność – bierze się z ryzykowania i próbowania bardzo różnych rzeczy”. Wniosek? „Żeby podnieść poziom przyjemności, możesz również pomyśleć o wprowadzeniu do swego życia czynnika nieprzewidywalności.” Coehlo, jak wiedzą nawet ci, co nie przeczytali żadnej książki Portugalczyka, ma tę swoją metaforę Własnej Legendy. Ariely tymczasem odwołuje się do metafory żaby w garnku z wodą, która jest podgrzewana tak, że w końcu zwierzę zostaje ugotowane. Zobaczmy ten obraz, tę metaforę z jej wszystkimi konsekwencjami. Mówi ona ni mniej ni więcej o całym naszym życiu. Garnkiem, w którym gotuje się żaba, może być każda sytuacja, w której się znaleźliśmy i w której trwamy, jak żaba, choć lepsze dla nas byłoby wyrwać się. Naprawdę, jesteśmy durną żabą, jeśli nie dostrzegamy, że nas gotują żywcem. Najgorsze, że woda jest z początku ciepła, przyjemna. A moment, kiedy najwyższa pora, by wyskoczyć, łatwo przegapić. Nie gap się, tylko skacz – namawiają psychologowie i przewodnicy duchowi. Jeżeli nie skoczyłeś, jeżeli pozwalasz, żeby cię dalej gotowano, nie opowiadaj, że to, po co nie sięgnąłeś, było „słabe”, „dobre dla jakichś frajerów”. To, czego nie odważasz się sięgnąć, może ci się wydawać marne jak winogrona z bajki Ezopa: „Kwaśne, zielone, dobre dla żarłoków”. Bo to najczęstsza, najbardziej ograna wymówka. Ale to tylko wymówka. Jeszcze raz: nie gap się, nie namyślaj. Zaryzykuj. Skacz.
11.
To nie wszystko, o czym przeczytać można w „Zaletach irracjonalności”. Ci, którzy sięgną po tę książkę, dowiedzą się jeszcze, dlaczego ich pomysły są zawsze lepsze niż innych; co sprawia, że szukamy sprawiedliwości, nawet na drodze zemsty; oraz czym jest hedonistyczna adaptacja, czyli dlaczego przyzwyczajamy się (ale nie do wszystkiego i nie zawsze). Ariely wraca też do tematów poruszonych już w „Potędze irracjonalności”, pisząc o długofalowych skutkach krótkotrwałych emocji, niewydolności rynku, oraz empatii. A na czym miałoby polegać tytułowe korzystanie z zalet irracjonalności? Tak naprawdę Ariely ma problem z uzasadnieniem chwytliwego, optymistycznie brzmiącego tytułu. Pisze więc ogólnikowo, że „zamiast dążyć do doskonałej racjonalności, powinniśmy docenić te niedoskonałości ludzkiej natury, które są korzystne, rozpoznać te, które chcemy przezwyciężyć, i projektować świat wokół nas w sposób, który wykorzystuje nasze niesamowite zdolności i jednocześnie pokonuje nasze ułomności. Tak, jak używamy pasów bezpieczeństwa, aby chronić się przed wypadkami, i wkładamy kurtki, żeby nie zmarznąć, musimy poznać nasze ograniczenia dotyczące zdolności logicznego myślenia i rozumowania – w szczególności przy podejmowaniu ważnych decyzji jako jednostki, przedsiębiorcy czy urzędnicy państwowi”. Innego programu Dan Ariely nie ma. Ale od czegoś trzeba zacząć, prawda?
Dan Ariely, „Zalety irracjonalności. Korzyści z postępowania wbrew logice w domu i pracy”. Przeł. Tatiana Grzegorzewska. Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2011.
UWAGA! Jeśli zainteresował Cię temat, przeczytaj też artykuł „Czy jesteśmy irracjonalnie przewidywalni (Dan Ariely, „Potęga irracjonalności”)” na tej stronie.
Więcej o Danie Arielym na: http://danariely.com/
Więcej o przewidywalnej irracjonalności na: www.predictablyirrational.com
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.