Deklamować, szumieć, ryczeć (metoda Flauberta)
Legenda głosi, że po ukończeniu pierwszej wersji „Kuszenia świętego Antoniego” Flaubert był z tekstu na tyle zadowolony, że zaprosił bliskich znajomych do domu i podczas czterodniowego mityngu czytał im na głos rękopis, z przerwami jedynie na posiłki i sen. Słowo „czytał” nie oddaje zresztą dramatyzmu scen, jakie się tam, w domu pisarza w Croisset musiały wtedy rozegrać, a o których tak pisał Tadeusz Boy-Żeleński w eseju „Pielgrzymki flaubertowskie” z pośmiertnie wydanego tomu „Z perspektywy czasu” (Iskry, Warszawa 2014): Flaubert przez „cztery dni, od południa do czwartej i od ósmej do północy: deklamował, śpiewał, szumiał i ryczał swoje zdania jak morze, duszę kładł w lekturę. Przyjaciele słuchali z rosnącym zakłopotaniem; wreszcie jeden z nich, spytany wprost o opinię, odparł: Nasze zdanie? Rzuć to w ogień i nie mówmy o tym więcej.” Opinia bezlitosna, ale przecież z prawdziwej przyjaźni wynikła. Nic więc dziwnego, że pisarz tak na właściwy kurs skierowany dzieło postanowił napisać od nowa, ale przedtem udał się w długą podróż.
Nie o podróże mi jednak chodzi, a o to: „deklamował, śpiewał, szumiał i ryczał (…) duszę kładł w lekturę”. Czy nie jest to bowiem przypadkiem świetna rada dla tych, których zwykłe czytanie na głos tego, co napisali, nudzi? Trzeba mieć oczywiście dystans do siebie, żeby z zażenowania nie skonać, ale może opłaci się przeprowadzić eksperyment? Może ujawnią się intrygujące cechy tekstu, jeśli się go nie tylko po prostu przeczyta, ale – wzorem Flauberta – spróbuje zaśpiewać, wyryczeć, przemruczeć, a partiami może nawet z sykiem pogruchotać mu wszystkie sylaby i deklamację zamienić w performance? Wiesz, słyszałeś o tym i przypuszczasz, że to może być prawda, iż tak szeroko zachwalane głośne czytanie jako metoda poprawiania tekstu ma wartość, a jednak czegoś ci w takim czytaniu zawsze brakowało, coś nie pozwalało ci skorzystać z wszystkich dobrodziejstw, jakie daje odsłuchanie zdanie po zdaniu własnej prozy? Idź na całość. Jedź po bandzie. Nie tylko odczytaj to, co napisałeś, ale odegraj ze wszystkimi efektami, jakie jesteś w stanie wymyślić. Może nawet wcześniej zaznacz różnymi kolorami na maszynopisie, co jak ma brzmieć: zielony – wesołe ryki; czerwony – szept budzący grozę; niebieski – falowanie frazy i szukanie wewnętrznych rytmów. Od twojej inwencji zależy, ile tych zmian tonacji, ile tych dźwięków będzie i jakiego rodzaju. Na początek to może być strona, dwie. Jak zasmakujesz, zaprosisz znajomych na czterodniową imprezę i – będzie się działo. Oczywiście, nie ma gwarancji, że nie usłyszysz od nikogo tego, co usłyszał Flaubert. Ale – bądźmy dobrej myśli. Może będziesz mieć więcej szczęścia. W najgorszym razie zyskasz genialną wymówkę do ruszenia w daleką podróż.
Zainteresowanych procesem pisarskim zachęcam do sięgnięcia po moją i Jolanty Rawskiej książkę „Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller”. Można ją kupić m.in. na stronie Wydawnictwa Prószyński (kliknij tutaj)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.