„Zbyt wielu autorów – twierdzi Richard Cohen w „How to Write like Tolstoy. A journey into the minds of ours greatest writers” – pisze o seksie w sposób, który wydaje się z jednej strony nieprzekonujący i skazany na porażkę, z drugiej zaś odrażająco cyniczny.” I dodaje: „William F. Buckley lubił wspominać obiad z Vladimirem Nabokowem, który powiedział mu, że uśmiecha się, ponieważ w trakcie popołudniowej sesji pisania udało mu się szybko skończyć „O.S.S”.
– Co to jest „O.S.S.”? – zapytał Buckley.
– Obowiązkowa Scena Seksu – wyjaśnił autor „Lolity”.
Przygnębiający scenariusz: pisarze albo wstawiają w tekst scenę seksu, choćby nawet źle napisaną, ponieważ mają nadzieję, że to zwiększy sprzedaż, albo piszą taką scenę najlepiej jak potrafią – i zawodzą. Nic dziwnego, że Bibliothèque Nationale w Paryżu ma dział zarezerwowany dla literatury erotycznej pod nazwą L’Enfer – Piekło.”*
Nie przyszło mi do głowy pisać dziś o scenach erotycznych z powodu jakichś prywatnych wydarzeń. Byłoby miło, ale – nie tym razem. Przypomniałem sobie tego Cohena, Buckleya i Nabokova (którego zbyt wielu niesprawiedliwie posądza o erotyczne predatorstwo), ponieważ Akademia Szwedzka przywróciła mi wiarę w literaturę. Zbyt zawiłe? Spokojnie, już wyjaśniam. Jak wszyscy wiedzą, Akademia Szwedzka ogłosiła dziś, że nagroda Nobla w dziedzinie literatury nie zostanie w tym roku przyznana. Nie dlatego, że zabrakło tych, którzy na nią zasługują. Philip Roth wciąż żyje. Salman Rushdie kolejny rok z rzędu publikuje świetną książkę. Amos Oz, gdyby Nobla otrzymał, mógłby pogodzić choć na moment Izrael i Palestynę. Geralda Murnane’a powinno się nagrodzić dwoma noblami – i nikomu, kto potrafi czytać, nie drgnęłaby nawet powieka. Nie o brak zasłużonych, ważnych autorów więc chodzi. Rzecz w tym, że mąż jednej ze sztokholmskich ciotek kulturalnych (być może tej, co lubi stare songi hippisów i w wyborach lektur opiera się na tym, co z największą łatwością ląduje na jej stoliczku przy łóżku) postanowił podrywać kobiety na „nobla z literatury” (to mi się skojarzyło z „O.S.S.” i stąd cytat na wstępie). A także – co może nawet bardziej szokujące – zarobić na literaturze (i to tej wysokiej, najwyższej!) trochę kasy u bukmacherów. Chwytacie? Okazuje się, że są jeszcze miejsca na ziemi, gdzie ludzie wierzą, że literatura może być afrodyzjakiem i że można na niej zarobić nie tylko na suchą bułkę i kefir, ale na przykład na kolację w Ritzie. Co tam kolację! Na rok mieszkania w Ritzie all inclusive i nieustanny kontakt z rozmarzonymi, pięknymi kobietami, które na słowo „literatura” reagują jak na hiszpańską muchę, ściągając bieliznę przez głowę (tak to działa). Myślałem, że się skończyło. Że czasy, gdy człowiek parający się piórem mówił, że para się piórem, a otoczenie natychmiast stawało się przychylne (kobiety zwłaszcza) – minęły. Byłem pewien, że literatura podnieca już tylko urodzonych mnichów, introwertyków trzymających się z dala od świata żywych i hałaśliwych, osoby z nie zawsze zdiagnozowanym autyzmem, a także ludzi, którym nie przeszkadza, że przez trzy dni w tygodniu nie będą mieli co jeść, bo „samo się nie napisze”. Naprawdę nie spodziewałem się, że wiadomość tak ożywiająca moją wiarę w siłę literatury przyjdzie z tak nieoczekiwanej strony. Akademia? Szwedzka? Najbliższe kręgi? No kto by pomyślał! Choć z drugiej strony: kobietom, które były podrywane „na nobla”, wcale się to nie podobało, co pan Jean-Claude Arnauld proponował i robił. Może więc nie jest tak dobrze? Może jednak literatura musi zostać rozrywką dla mnichów i społecznie niepełnosprawnych? Trudno powiedzieć. Jeśli jeszcze okaże się, że bukmacherzy też wiele nie zarobili – tragedia. Na razie jednak – nie chce mi się rozważać scenariusza tak smutnego i druzgoczącego dopiero co ożywione nadzieje. Na razie sycę się myślą, że słynni akademicy przynajmniej w roku bieżącym nie zbłaźnią się żadnym werdyktem. Dobre i to. Przynajmniej rok będzie spokój.
„Too many novelists write about sex in ways that would seem on the one hand unconvincing and doomed to failure and on the other offputtingly cynical. William F. Buckley liked to recall a dinner with Vladimir Nabokov, who told him that he was smiling because he had polished off his “O.S.S.” in that afternoon’s writing session.
“What’s an O.S.S.?” Buckley asked.
“The obligatory sex scene,” explained the author of Lolita.
It’s a depressing scenario: Writers either put in a sex scene, however badly written, because they hope it will boost sales, or they write such scenes to the best of their abilities—and fall short. Small wonder that the Bibliothèque Nationale in Paris has a section reserved for erotic literature called “L’Enfer” – Hell.” (Richard Cohen, „How to Write like Tolstoy. A journey into the minds of ours greatest writers”, Random House, New York 2016.)
Zainteresowanych procesem pisarskim zachęcam do sięgnięcia po moją i Jolanty Rawskiej książkę „Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller”. Można ją kupić m.in. na stronie Wydawnictwa Prószyński (kliknij tutaj)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.