Jesteśmy chorobliwie uzależnieni od technologii. Nie musisz sobie akurat dzisiaj poradzić z życiem, bo przecież załadowałaś nowe piosenki, właśnie ściągasz dwa odcinki swojego ulubionego serialu i wymieniasz się SMS-sami z przyjaciółką. SMS-y są jak papierosy, internet – jak kofeina. To nie jest życie. To nędzna narracja na jego temat. Życie nie polega na konsumowaniu i używaniu elektronicznych produktów. To wszystko hałas. Oczywiście, wymieniając opinie na rozmaitych forach, możesz poczuć, że się w coś angażujesz, że nie jesteś sam. Jednak mam wrażenie, że kiedy wciągnę się w dobrą książkę – często autorstwa kogoś zmarłego, kto opowiada mi historię, w którą wierzę, rzeczy o mnie, które wydają mi się prawdziwe, ale nie umiałem ich dostrzec wcześniej – czuję się dużo mniej samotny, niż kiedykolwiek zdarzyło mi się, gdy wymieniałem z kimś e-maile i SMS-y. Ten technologiczny konsumpcjonizm jest dobry, żeby zaspokoić chwilowe poczucie pustki, ale nie pomaga poradzić sobie z prawdziwą samotnością i izolacją. Jako pisarz (powieściopisarz) uważam, że moim zadaniem jest budowanie mostów między moim wnętrzem a cudzym. Żeby ukoić samotność głębiej i na dłużej.
Jonathan Franzen na pytanie, dlaczego tak wypatroszył komputer, że nie ma w nim ani netu, ani nic („Wysokie Obcasy”, 15/2012)
1.
Franzen. „Korekty”. Nie wiem, co mnie tak mocno rusza w tej powieści. Umiejętność – metaforycznie rzec można: Czechowowska – dostrzegania mikrodramatów? A może wskazująca na pokrewieństwo z „psychologistami”, jak Proust czy Henry James, wspaniała biegłość we wchodzeniu bohaterom pod skórę, docierania do zakamarków duszy, w których kryją się ich lęki, nawyki, nadzieje i pragnienia? Tołstojowska – ten epitet pojawia się w odniesieniu do książek Franzena najczęściej – zdolność oddawania ludzkiego życia z realizmem, a nawet – hiperrealizmem? Czy może, zwyczajnie, Franzenowski geniusz, polegający na umiejętności stopienia w jedno brutalnego realizmu (są takie sceny w „Korektach”) z fascynująco poetycką aurą (są tutaj także takie strony), a do tego ewidentna „nowoczesność”, a raczej „ponowoczesność” (daję cudzysłowy, ponieważ pojęcia te znaczą coraz mniej i coraz więcej jednocześnie)? Nie wiem. Wiem, że banalne stwierdzenia, zwroty wyświechtane przez nadużywanie, wszystkie te: „To książka, która jest tak dobra, że wypada z rąk, z wrażenia”, czy: „Chciało by się, żeby ta proza nigdy się nie skończyła” – otóż wszystko to ma w przypadku „Korekt” sens, albowiem magia literatury działa, a powieść, wielka powieść taka jak „Korekty”, okazuje się potrzebna – wskazując przy tym na potrzebność literatury jako takiej.
2.
Historia zapowiada się banalnie. Alfred i Enid, para emerytów z prowincjonalnego St. Jude na południu Stanów, żyje od lat w milczącym przyzwoleniu na separację: on ma swoją piwnicę z olbrzymim, luksusowym fotelem, ona od lat żywi przekonanie, „że jej własna głowa działaby znacznie lepiej, gdyby nie musiała bez przerwy zaprzątać jej sobie” nim, Alfredem. I nie wiadomo dokładnie, w którym momencie ona, Enid, wpada na pomysł, by zebrać trójkę dorosłych dzieci – Gary’ego, Chipa i Denise – na ostatnie (być może) wspólne święta. Zebrać, nie zważając na okoliczności: żona Gary’ego nie chce o tym słyszeć, Chip właśnie znalazł się na kolejnym życiowy zakręcie, a Denise, cóż, gdyby Enid wiedziała, jakie życie prowadzi jej najmłodsza córka, chyba by nie przeżyła.
3.
Każdy rozdział to spojrzenie na rodzinę Lambertów ze strony innego jej członka. Każdy rozdział to osobna historia zmarnowanych talentów, pokrzyżowanych planów, zawiedzionych nadziei. Franzen nikogo nie faworyzuje. Nikomu też nie pozwala wywinąć się od odpowiedzialności. Ukazuje małość i wielkość, jakie kryją się w każdym, zależnie od okoliczności. Tych bohaterów można lubić przez chwilę, przez moment można uważać, że robiąc to czy tamto mają rację, lecz w gruncie rzeczy można im jedynie współczuć, współczując przy tym kondycji ludzkiej, temu spiętrzeniu błędów, złych decyzji, dramatycznie do niczego nieprzydatnych nawyków. Franzen pokazuje też, jak istotne jest umiejscowienie w czasie i przestrzeni: Alfred jako „chłopak z Kansas” miał małe szanse wyrosnąć na innego mężczyznę, Enid także nie mogła być inna, a już najgorzej wyszedł na tym Gary, który był dzieckiem optymistycznym w sposób, jak na tę rodzinę, kompletnie nieuzasadniony, i zgodnym.
4.
Czytałem zachłannie. Z zazdrością. Tak trzeba pisać, myślałem. Prości ludzie jako bohaterowie. Codzienne sprawy. „A pod każdym liściem – rozpacz”. Niepokój. Klęska. Zdruzgotane nadzieje. Szczęście? Namiastka jest dla tych, którzy, jak Enid czy Alfred, żyją w piekle odziedziczonych, niefunkcjonalnych nawyków, w grotesce tradycji, w karykaturze – i nie mają pojęcia, że utknęli przez własną gnuśność, strach, brak zdecydowania. Najszczęśliwsza, co nie znaczy szczęśliwa, jest Denise, ich najmłodsze dziecko. Córeczka tatusia. Jej szczęście polega na tym, że sama o sobie decyduje. O tyle, o ile nie robi tego za nią poczucie winy, jakie wyhodowała. Zwłaszcza w stosunku do starszych mężczyzn.
5.
Michael Cunningham: „W swej złożoności, analitycznym i całkowicie niesentymentalnym humanitaryzmie, w zrozumieniu subtelnych związków między domowym dramatem i wydarzeniami na świecie, „Korekty” zajmują miejsce w literaturze na równi z „Buddenbrookami” Manna i „Białym szumem” DeLillo. To ogromne osiągnięcie”. To prawda. Franzen tam, gdzie dramatyzm staje się nieznośny, wycisza sceny, ukazując drobiazgi, elementy rzeczywistości, o jakich w chwili tragicznej myśli się najmniej. Lub najwięcej. I jest w tej książce świat, jak w „Wojnie i pokoju”, jak „W poszukiwaniu straconego czasu”, jak w „Człowieku bez właściwości”. Nasz świat. Czy tego chcemy, czy nie.
6.
Na koniec mam chęć zadać pytanie: kto napisze coś tej klasy po polsku? Oficjalnie namaszczani autorzy – Pilch, Stasiuk, Kuczok, Głowacki, Witkowski, Rudnicki, Tokarczuk, Gretkowska, Masłowska czy Bator – nie sądzę. Z innych, mniej chwilowo oczywistych (ale ja wiem, czemu ich wymieniam) kandydatur – być może – Błażej Dzikowski by potrafił. Albo Adam Pluszka. Mariusz Sieniewicz, gdyby mniej pociągały go eksperymenty (w których zresztą też bywa kawał dobrej roboty). Może też Piotr Siemion, gdyby mu się chciało chcieć. Lub Wielki Nieodkryty Talent, na który czasem się czeka (a czasem nie). Gdybanie.
7.
Kilka słów wyjaśnienia tytułu recenzji. „Korekty” opublikowano w 2001 roku. Do roku obecnego, 2012 ukazało się jeszcze kilka znaczących książek (np. „Łaskawe” Littella czy dające się czytać jako „wielka epika” „Millenium” Stiega Larssona), nie ma chyba jednak przesady w uznaniu pierwszeństwa „Korekt” na liście arcydzieł XXI wieku. W każdym razie dla mnie to bezdyskusyjne.
Jonathan Franzen, „Korekty”. Przeł. A. Nakoniecznik, J. Grabarek. Świat Książki, Warszawa 2004.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.