W rozdziale piętnastym debiutanckiej powieści Jakuba Winiarskiego pojawia się nagle… Jakub Winiarski. Ni stąd, ni zowąd ucina sobie pogawędkę z trzema mistykami, o których będzie tu jeszcze mowa. Jeden z nich pyta: „No a o czym teraz piszesz, Jakub?”, na co ten grzecznie odpowiada: „O mężczyźnie, który zakochał się we śnie i próbuje opisać, co widział. Wymyślam mu sny, choroby, sny w snach, oniryczne przygody… Bawi mnie jego niewiedza. Czasem każę spotkać mu się w myślach z wami… Bez urazy, to taki żart… W ogóle najzabawniejsze jest to, że jemu się ciągle zdaje, że notuje to, co sam przeżył, przeczytał lub wyśnił. A potem bardzo się dziwi, bo czasem mieszam mu wszystko, przestawiam daty wydarzeń, z rozpaczy wrzucam go w radość… I każę mu znowu notować, słyszeć głosy i mówić do siebie… Już mówiłem, to zabawa snami… Dałem mu nawet przebłysk wiedzy o moim istnieniu…” (s. 118).
Wydawać by się mogło, że oto mamy autorską wykładnię przedsięwzięcia pisarskiego zatytułowanego Loquela, że to rodzaj odautorskiego streszczenia bądź fragment sformułowanej z myślą o czytelnikach instrukcji obsługi. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana, zwłaszcza w świetle tego, co znalazło się w cząstce powieści nazwanej Przedmowa. Tam bowiem (w Przedmowie) pojawia się figura Jakuba Winiarskiego jako element aż potrójnego zaprzeczenia autorstwa. Okazuje się, że „zabawę snami” wymyślił niejaki Tomasz Vremd, który przekazał zapis magnetofonowy owej „zabawy” wraz z oprzyrządowaniem (notatki, wypisy) swemu bratu, Norbertowi, by ten w tekst pisany przesyłkę zmienił, po czym ów Tomasz po prostu „zniknął” (s. 9). Norbert z kolei, zrealizowawszy misję, zanotował: „Nic nie wiem o Jakubie Winiarskim, to chyba taka sztuczka Tomasza, który kazał właśnie to nazwisko umieścić na okładce. To tekst Tomasza, nie mój, do niego więc niech mają swoje pretensje krytycy i literaturoznawcy” (s. 10). Rzecz w tym, że to jednak nie jest „tekst Tomasza”, lecz postaci, która bawi się jego snami. W powieści postać ta została obsadzona w roli trzecioosobowego narratora. Jak to wszystko rozumieć?
Ano można rozumieć najprościej – że to do cna zużyty chwyt powieściowy, ot, prastara gra literacka. Wymyślona i żywa dawno temu, dziś robi oczywiście za afunkcjonalną w gruncie rzeczy ozdóbkę, jest przejawem pisarskiego mizdrzenia się, kwiatkiem u kożucha, gadżetem. Ale można te dwie sprawy połączyć: wielopiętrowe zaprzeczenie autorstwa z autorską interwencją. Wyobrażam to sobie tak, iż ów Jakub Winiarski z XV rozdziału powieści chce się przedstawić jako – jeśli wolno tak powiedzieć – gospodarz komentarza, jako ten, który obficie i na różne sposoby glosuje rozwijaną w Loqueli opowieść. A jeśli mój domysł jest słuszny, znaczyć to może, iż z osobliwą odmianą paktu autobiograficznego mamy tu do czynienia. Powieściowy Jakub Winiarski chce istnieć poza fabułą, ale nie poza narracją. Pragnie nas przekonać, że nic go nie łączy z głównym bohaterem (Tomasz), ma za to wiele wspólnego z narratorem, który z boku przygląda się perypetiom postaci, perypetie te komentuje, dołącza do nich cytaty zaczerpnięte z mądrych ksiąg poetów, mistyków i innych specjalistów od dyskursu miłosnego, wstawia przypisy, poucza, a nade wszystko przerabia tę do bólu banalną historyjkę miłosną na kosmiczny dramat. Nie Jakub Winiarski zatem doświadcza mąk Erosa, jego miłość nie dotyczy, za to zna się on doskonale na rzeczy. Jest jak ksiądz katolicki – choć sam miłości cielesnej nie praktykuje, biegły jest niesłychanie jako ekspert prowadzący nauki przedmałżeńskie.
Należy docenić spryt pisarski autora (którego od tego momentu będę nazywał po prostu Jakubem Winiarskim, tym z okładki, rzecz jasna). Nieźle to wykombinował.
Recenzja opublikowana w FA-arcie (2/2004)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.