1.
Wspomniany w „Innej nowoczesności” Agaty Bielik-Robson myśliciel francuski Michel de Certeau, autor „Filozofii życia codziennego”, twierdzi, że każdy człowiek nowoczesny, współczesny, nazywany przez niego „istotą taktyczną”, w życiu swoim zachowuje się tak, jakby „działał na terytorium wroga”. A więc działa – jak komentuje to Bielik-Robson – „niepewnie, bez fundamentów i na podstawie chaotycznie zgromadzonych informacji”. O człowieku jako „istocie taktycznej” nie sposób, wydaje mi się, nie pomyśleć, czytając ponad tysiącstronicowy tom pierwszy „Rozmów…”, jakie na przestrzeni wielu lat różni ludzie w różnych okolicznościach przeprowadzali z Czesławem Miłoszem, wydanych teraz w ramach dzieł zebranych Miłosza. Cokolwiek by bowiem o tym zbiorze nie powiedzieć – a powiedzieć można o nim niemal wszystko, bo jest to absolutnie niezwykły zapis i dokument życia umysłowego osobowości, której przyszło stać się kimś wyjątkowym w skali światowej i nie tylko jej, bo ważni są tutaj również bardzo często nietuzinkowi, inteligentni i także dający popis znajomości tematu wywiadowcy – jedno powiedzieć można bez wahania: Czesław Miłosz był „istotą taktyczną”, był taktykiem genialnie poruszającym się w sferze międzyludzkiej; był wreszcie kameleonem pierwszej wody, który na pierwszej stronie swojej autobiografii, gdyby takową kiedykolwiek napisał, mógłby umieścić słowa Tomaza Śalamuna: „Mój zawód polega na tym, żeby nie dać duszy, żeby wziąć tylko pieniądze i nie dać duszy.” To oczywiście nie cała prawda o Czesławie Miłoszu z „Rozmów polskich 1978 – 1998”, to rzecz jasna opinia wysoce niepełna, a więc niesprawiedliwa i na pewno do pewnego stopnia krzywdząca. Jak jednak oddać sprawiedliwość Miłoszowi, skoro „Miłosz jak świat” (Błoński)? Proszę zrozumieć mnie dobrze: zwracając uwagę na geniusz taktyczny Miłosza, w jaskrawym świetle stawiając jego tak w tych rozmowach widoczną kameleonowatość, spryt i umiejętność manewrowania, a też przypominając, że można by o Czesławie Miłoszu powiedzieć dokładnie to, co Cioran powiedział swego czasu o Goethem („Goethe to ostatni mistrz banału. Żeby znaleźć mu równych, trzeba cofnąć się do Starożytności…”; „Goethe albo całkowite przeciwieństwo Nieudacznika.”; „Goethe był wirtuozem sztuki starzenia się.”) – ja ustawiam Miłosza – dla samego siebie – najwyżej chyba jak można, ustawiam go w miejscu, które jest mu należne i które zajął po blisko osiemdziesięciu latach tworzenia w poezji, prozie i eseistyce.
2.
Proszę nie myśleć, że ja to już przeczytałem. Bynajmniej. Ale zamierzam i co dnia bliżej jestem zrealizowania tego zamiaru. Do tej pory z siedemdziesięciu pięciu rozmów z Noblistą przyswoiłem pierwszych kilkanaście, resztę przejrzałem – i z tego piszę (myślę, że to uczciwe). Co mnie najbardziej w przeczytanych rozmowach z Miłoszem ujęło? Przede wszystkim fenomenalne jest w tych rozmowach to, że pozwalają one niejako na bieżąco obserwować, co od czasu uzyskania sztokholmskiego patentu na genialność Miłosz robił (może lepiej byłoby napisać: wyczyniał) z Miłoszem w Miłoszu. Jaka cudowna gimnastyka ducha i umysłu? Jakie wspaniałe pokazy niezaprzeczalnej w końcu wielkości i wybitności, która chce ująć swoją niezaprzeczalną mądrością, ale też zachować – i dać publiczności jak haracz – elementarną skromność, czyli w sumie pogodzić ogień z wodą: z jednej strony dać odczuć wyższość, „zmiażdżyć szarżą”, jak mawiał Gombrowicz, a z drugiej, w tym samym czasie, być wciąż tym poetą z litewskiej prowincji, który się, prowadzony przez swojego dajmoniona, w świat daleki zabłąkał – piękny to spektakl, pełen niuansów, chwytów dyskretnych, istne mistrzostwo krytych kortów (Hrabal)! I ja to czytam z podziwem. I ja to czytam z niechęcią. I raz kręcę głową, że takie świetne to urabianie się na oczach rozmówców i publiczności Miłosza w Miłoszu, takie niezwykłe to wytwarzanie smaku, wedle którego będzie się potem przez sto albo i więcej lat ocenianym, a potem zaraz nadziwić się nie mogę, gdy inne jakieś zdanie Miłosza przypominające mi, co o nim a to Herbert, a to Herling-Grudziński pisali czytam, jak ja się znowu dałem temu cwanemu lisowi, temu kameleonowi, tej „istocie taktycznej” w pole na moment – ale jednak! – wyprowadzić. To nie jest, proszę mi wierzyć, łatwa lektura. Tu jest i Polska i Ameryka i Rosja, a też i Solidarność, Wałęsa, Stocznia. Tego nie czyta się, jak „Świata poety” Brodskiego, „Rozmów z Cioranem”, czy nawet jak Eckermanna. To jest zbiór – przepaść, tak tylko mogę powiedzieć. A zapowiadane są już następne tomy.
3.
Coś z tego bogactwa wybrać? Można, ale nie jest łatwo. Można, za cenę ograniczenia się do, powiedzmy, jednego tematu. Niech więc będzie poezja, literatura. Tylko literatura, bo i sam Miłosz, kiedy go za bardzo o wypowiedzi w tematach innych niż literatura przyciskali, mówił: „W dzisiejszej Polsce jest mnóstwo spraw politycznych, ale gdyby mnie zapytano, czego chcę się trzymać, odpowiedziałbym, że mojej własnej dziedziny – literatury.” (s.138) Mówił więc Miłosz w rozmowie „O komunistycznym maglu i polskiej szkole poezji”: „No oczywiście, miejsce poetów jest miejscem wysokim. To nie ulega żadnej wątpliwości. Z tym, ze ja bym apelował do młodych poetów o wielka kampanię na rzecz jasności języka, obrony syntaksy, wyzwolenia się z gęstości metaforycznej, czy metonimicznej, która utrudnia komunikację. To, co dzisiaj dzieje się w piśmiennictwie polskim, jest bardzo niezdrowe. Wydaje mi się, że to się łączy z jakimś oporem, próba oporu wobec tego śmiecia całego, które idzie z Zachodu. Szło śmiecie ze Wschodu, ale teraz idzie z Zachodu. (…) Jedyni, którzy są strażnikami języka, to są młodzi poeci. Wy jesteście naszymi spadkobiercami, naturalnie. To do was to wszystko należy, to gospodarstwo.” Mówił też Miłosz w rozmowie „Nie wszystko jest dozwolone”: „Oczekuję kontynuacji sztuki obiektywnej, obiektywnego pisania, dla którego niebezpieczny stał się zalew subiektywizmu, rozbicie osoby ludzkiej i wyodrębnienie zeń percepcji, zatracenie zmysłu jednolitości możliwej do osiągnięcia. Kto wie, może zmierzamy do jakiejś nowej syntezy Wschodu i Zachodu?” I jeszcze jeden cytat, posklejany z fragmentów rozmowy „Wstawać rano, pisać, a potem na jagody…”: „Co jest kłamstwem? Rzecz polega na tym, że jeżeli utwór literacki jest dobry, to nie stosujemy tego kryterium. (…) I dałoby się wyliczyć pewna ilość wierszy, które były błędami. (…) Ja mogę powiedzieć tylko z własnego doświadczenia. Ze względu na moja organizację psychofizyczną, bardzo nerwową, prawdopodobnie bym nie mógł istnieć w ogóle, gdybym nie był bez ustanku we władzy inkantacji. W nocy, kiedy nie mogę spać, raptem przychodzi mi do głowy linia wiersza i już wtedy spać mogę. Więc moje doświadczenie – wstawać rano, starać się napisać parę zdań. To jest recepta pewnie nie dla wszystkich…”
4.
Taktyka Miłosza. Esej, a może gruba książka do napisania o tym. „Rozmowy polskie 1978 – 1998” byłyby takiego eseju (książki) nieusuwalnym fundamentem. A póki tekst ten jest nienapisany, każdy z „Rozmów…” może sobie sam tę taktykę zrekonstruować. Czy warto? Jak się chce czegoś dowiedzieć o życiu na cudzych, a nie na własnych błędach – na pewno warto.
Czesław Miłosz, „Rozmowy polskie 1978 – 1998”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.