Temat gorący, ale historia jak świat stara. Bo już legendy Paropamisadów mówią o pairikach. Te niegdyś istoty niebiańskie zwyciężone przez Ahura-Mazdę i jego emanacje, wczołgały się w jamy i nory, skąd wypełzają czasem pod postacią żmij. A gdy wypełzną, nie mając sił na nic więcej, szukają dzielnego żołnierza, wojownika, który da się uwieść, zahipnotyzować i poprowadzić. Żołnierz nadaje się do tego najlepiej, ponieważ skażony jest wojną, krwią, śmiercią i okrucieństwem. Tyle mniej więcej mówi przyboczny mag Aleksandra Wielkiego w siódmym roku panowania tegoż, kiedy to Macedończyk pyta o spotkaną niedawno żmiję. Całkiem złotą. Tymczasem jest rok 1989, połowa lutego. Końcówka sowieckiej interwencji w Afganistanie. Praporszczyk Paweł Lewart, potomek Polaka zesłanego na Sybir bierze udział w rutynowych akcjach, czekając na zmianę i dembel (demobilizację). Wojna to ponura rzecz, waleczni i świetni w wojnie partyzanckiej talibowie („duchy”) to przeciwnik z tych najtrudniejszych, a w armii rosyjskiej, jak zwykle, jak chyba we wszystkich armiach świata – dzikość i wódka, hazard i narkotyki, wielkie i małe przekręty. Życie Lewarta, który od czasu psychuszki ukrywa swój dar prekognicji, zmienia się, gdy i on, jak Aleksander Wielki, podczas jednego z patroli trafia na złotą żmiję. Tyle fabuła i niech mi wybaczą ci wszyscy, którzy doczytają się w najnowszej powieści Andrzeja Sapkowskiego także wątku drugiej wojny angielsko-afgańskiej z lipca 1880. Tak, jest tu i ten skrawek historii. Zasadniczo fabuły on jednak nie zmienia. A w tej chodzi o mityczną żmiję. O metaforę i obraz. Andrzej Sapkowski przyzwyczaił już czytelników do tego, że nie pisze jednowymiarowych historii. „Żmija” także ma swoje przepaście. Ta powiastka, która zdawać się może nowelką rozdętą miejscami ponad wszelką miarę, jest w gruncie rzeczy bardzo poważnym i świetnym, bo w pełnej akcji formie podanym, minitraktatem o wojnie, historii, a także o duszy ludzkiej. Duszy, która skażona i otumaniona pada łupem halucynacji, szaleństwa. Jak zwykle podziwiać można przy tym drobiazgowo odtworzone szczegóły. Afgańskie boje, koszary i posterunki. Afgańskie zwyczaje żołnierskie i rytuały opowiedziane językiem możliwie zbliżonym do autentycznego języka tej wojny – to nie tylko gratka dla militarystów. Po zamieszczonym na końcu „Żmii” „Słowniczku „afgańskim”” widać, że długo i z rozmysłem Andrzej Sapkowski szykował się do pisania tych stron – i opłaciło się. Są – twierdził Vladimir Nabokov i raczej wiedział, co mówi – trzy fasety klejnotu, jakim jest wielki pisarz: magia, opowieść, lekcja. Kiedy stapiają się w jedno, dodawał, może powstać wyjątkowa radiacja, oddziaływanie. By jednak taka radiacja powstała, mistrzostwo tkwić musi mocno w samym jądrze historii, w pokładach myśli autora. Jeśli zdarzy się taki cud, pisarz z gawędziarza i czarodzieja słów przeistoczyć się może – ostrożnie! – w tego, kto udziela też ważnej lekcji. Sapkowskiemu, mistrzowskiemu gawędziarzowi i błyskotliwemu literackiemu magowi udała się trudna sztuczka. Potrafi gawędzić, czarować, ale umie też bawić, ucząc. I umie, jak starzy mistrzowie, ucząc – bawić.
Andrzej Sapkowski, „Żmija”. SuperNowa, Warszawa 2009.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.