Niemal na samym początku narratorka „Koczowników” Nenada Velićkovića informuje swojego potencjalnego czytelnika: „Mam na imię Maja. Piszę coś, co będzie powieścią w formie dziennika, a może czymś zupełnie nowym – dziennikiem w formie powieści. Jeszcze nie zdecydowałam. Piszę, bo nie pozostało mi nic innego. Nie chodzę do szkoły, nie oglądam telewizji, nie wystawiam nosa z piwnicy. A z piwnicy nie wychodzimy, bo na górze trwa wojna. Wojna toczy się między Serbami, Chorwatami i Muzułmanami.” Nieco dalej dodaje inną jeszcze uwagę: „Moje pisanie może być zresztą jednym długim listem, i kiedy zostanie opublikowany, to będzie tak, jakbym go posłała do każdej ze swoich koleżanek.” Po prawdzie są jednak „Koczownicy” zwyczajną, tyle że niezwyczajnie dobrą powieścią o wojnie na Bałkanach, widzianej z perspektywy rodziny koczującej w jednym z muzeów oblężonego przez Serbów Sarajewa. Mimo, że to naprawdę jest książka o wojnie i to o wojnie, która dla wielu jeszcze trwa, Velićkovićowi udało się nie popaść ani w pacyfistyczną ani w żadna inną retorykę, udało mu się napisać wielkie, pełne komizmu i tragizmu dzieło o ludziach takich, jakimi są oni ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami, co w czasach wojny i rzeczywistego zagrożenia życia uwidacznia się może najlepiej. To znakomita kronika rodzinna, w której świetnie zostały sportretowane postacie ojca, matki, babki i innych osób, to konstrukcyjnie doskonała powieść, której siła leży najprawdopodobniej w konsekwentnym uciekaniu autora od tematów stricte politycznych i poprzestaniu na opisach małych katastrof i małych sukcesów sympatycznej rodziny bohaterów. Narratorka tak o tej swojej ucieczce od wielkiej polityki pisze: „Tak się staram, by nie wywoływać po imieniu narodów i nacji z tych terenów, bo od razu na zapisanej kartce rozchodzi się smród jak z zepsutych zębów. Jakby na ulicy, którą kroczy narrator, otworzyły się naraz wszystkie studzienki i zaczęły się z nich wydobywać śmierdzące opary oraz cały fetor kanalizacji.” Ta strategia pisarska opłaciła się Mai i jej twórcy, Velićkovićowi i „Koczowników”, dzięki temu, że nie poruszają bezpośrednio tematu bałkańskiej gehenny, a jedynie dyskretnie ten temat sygnalizują, można uznać za jedną z największych powieści o wojnie i to o wojnie w ogóle. Ale za takie pisanie przychodzi ciężko zapłacić i o cenie, jaką zapłacił Velićković napisała – na okładce „Koczowników” – Dubravka Ugresic: „Nenad Velicković to jedyny współczesny ‘post-jugosłowiański pisarz’, który w czasach ogłuszonych wojną, nienawiścią i przytłaczająco patetyczną nacjonalistyczną retoryką, przemówił normalnym, ludzkim głosem. Niebywały talent literacki, zniewalający humor i twarda niezgoda na wtłoczenie w koleiny literatury narodowej to grzechy, których jego współcześni nie wybaczyli mu do dzisiaj.” Oby jak najszybciej pojawiły się w Polsce tłumaczenia innych książek tego znakomitego autora.
Nenad Velićković, „Koczownicy”, przeł. Dorota Jovanka Cirlić, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2005.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.