Sułtan Szachrijar, jak wiadomo, nie zabił Szeherezady, córki wezyra. Nie zabił jej ani pierwszej nocy, ani żadnej następnej. I nie chodziło o to, że była tak dobra w łóżku. Bo choć historia zaczyna się od chęci zaspokojenia sułtańskiej rządzy i pozostania jedynym prawomocnym kochankiem aż do śmierci, co w tym wypadku było rozumiane dosłownie, nie o ciało w niej chodzi. Sułtan, który dał się Szecherezadzie wciągnąć w grę od momentu, kiedy zezwolił na jej pierwszą opowieść, trwał zasłuchany, jak gdyby od tego, czy usłyszy jej dalszą część, zależało nie życie tej, która powiadała, ale jego własne. Nie mówią o tym przekazy, nie znajdziecie o tym wzmianki w najstarszych nawet wersjach „Baśni tysiąca i jednej nocy”, a jednak tak to wygląda: od tego, co mógł jeszcze i co chciał usłyszeć, los okrutnego sułtana zależał bardziej niż los – z góry, zdawało się, przesądzony – Szeherezady. Ona wydaje się w tej opowieści spokojniejsza, zimniejsza, może nawet wyrachowana. On jest ofiarą podstępu, pionkiem w grze, której reguły zna tylko ten, kto potrafi opowiadać historie. Sułtan jest pierwszym słuchaczem, archetypowym, gotowym nawet do zmiany charakteru, sposobu postępowania i przyzwyczajeń, jeśli tylko podsunie się mu odpowiedni wzór. Szecherezada jest pierwszą, archetypową narratorką, konfabulantką, która nie musi się zmieniać – i nie zmienia się w trakcie opowieści. To naprawdę, cała ta księga cudów i mądrości ludowej, jest opowieść o władzy. Ale nie takiej, jaką ją postrzegano. Prawdziwa władza nigdy bowiem nie należała do sułtana. Mógł brać, co chciał i kogo chciał, mógł zachowywać się kapryśnie albo przewidywalnie, mógł nawet skazywać na śmierć, lecz ostatecznie to nie on miał przecież władzę największą – moc zmieniania rzeczywistości od wewnątrz, naginania jej do swojej woli w sposób taki, że innym wydaje się, iż to oni podjęli decyzję. Nie wyobrażam sobie, że Szeherezada mogła tego nie wiedzieć. Nie wydaje mi się, że mogła być nieświadoma tego, co się w te noce wydarza. Przekazy, które czynią z niej bezwolną ofiarę, ratującą życie gadaniem o dżinach, kupcach, wezyrach, latających dywanach, magicznych lampach, rybakach, żeglarzach czy rozbójnikach – to wszystko zasłona dymna. Może nawet sama rozsiewała te plotki? Może tak bardzo była świadoma tego, jak wielkiej magii używa, wymyślając kolejne, baśniowe sceny, kreując fantastyczne światy i wydarzenia, że zależało jej, aby sułtan nigdy się nie zorientował. Nie zaczął myśleć o tym, kto tu naprawdę rządzi i czym tak naprawdę jest ta opowieść, której siły doświadcza, pozostając nieświadomy faktu, jak bardzo innym człowiekiem czyni go każdy wysłuchany epizod. Widzę ją jak wpół leży na poduszkach, których giętka miękkość i bogactwo barw same w sobie są opowieścią – o przepychu i wyrafinowaniu. Widzę, jak rozpoczyna opowieść, skupiona, ale i rozluźniona. Doskonały, książęcy makijaż podkreśla migdałowy kontur oczu. Pełne, karminowe usta błyszczą się w świetle lamp. Kiedy przerywa, by napić się słodkiej i wonnej herbaty, kiedy sięga po suszonego, lepkiego od słodyczy daktyla, jest każdej nocy tą samą, w gruncie rzeczy drapieżną i nieprzewidywalną kobietą, znającą w dodatku jeden z największych istniejących sekretów. Zdradzającą go każdej nocy, ale tak umiejętnie, że wciąż pozostaje sekretem. Wyobrażam ją sobie, sprytną i już nie tak młodą autorkę, jak bez emocji patrzy na zatopionego w jej słowach sułtana i zastanawia się, co by było, gdyby i jego wplotła w opowieść, której nie kończy, bo nie ma takiego kaprysu? Co by było, gdyby zaczęła przedstawiać mu jego własne losy, ale zmienione wedle jej zachcianki i ukazane tak, jak on sam nigdy by ich sobie nie przedstawił? Czy wtedy pojąłby, jak bardzo mylił się od początku? Jak bardzo błądził, zakładając, że może naprawdę schwytać i uwięzić kogoś, kto ma dar wyobraźni i słów? I – myślę jeszcze, wyobrażając sobie tę scenę z coraz większą ilością detali – skoro my dziś możemy poznać te opowieści, zajmując miejsce naiwnego sułtana, czy właśnie tak się nie stało?
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.