1.
„Co widział pies i inne przygody”. W natłoku informacji, teorii, doniesień o „przełomowych” eksperymentach może pojawić się w naszej głowie myśl – i bywa, że zjawia się – sugerująca, że jest już na świecie dość wiedzy, byśmy mogli zweryfikować swoje poglądy na wiele spraw, łącznie z niektórymi podstawowymi. Trzeba tylko połączyć odległe czasem teorie, stworzyć jedną, nadrzędną – i obejrzeć w jej świetle to, co dzieje się wokół nas. Wydaje się to skomplikowane, starczy jednak, że na horyzoncie błyśnie nieoczekiwanie ktoś taki, jak Malcolm Gladwell – syn Jamajki i Brytyjczyka, urodzony w Toronto, a piszący do „New Yorkera”. Starczy, że pojawi się ktoś, kto wyczuwając zmianę paradygmatów, umie wychwycić ją i zaprezentować w przystępny sposób – wtedy wiemy już, że intuicja nas nie zawiodła i że naprawdę dość jest teorii, które wykorzystane wspólne mogą ukazać nam świat, jakiego nie znamy. Gladwell przy tym nie przecenia swojej roli, ale też nie umniejsza. Wie, że jest przede wszystkim kompilatorem, brokerem idei, potrafiącym elegancko łączyć zdobycze psychologii, ekonomii, socjologii, oraz każdej doktryny czy teorii, jaka pomaga stworzyć coś doskonalszego od tego, co jest. Przeciwnicy zarzucają mu, że więcej w jego pomysłach błyskotliwości niż udokumentowanej wiedzy. Ale czy nie tego oczekujemy dziś od myśliciela? Oto ktoś, kto nie obawia się być zabawny. A jednocześnie jest wystarczająco dociekliwy, by swoimi teoriami narobić szumu, zwrócić uwagę na to, co w innym wypadku tkwiłoby wyłącznie w naukowych i akademickich periodykach – komentowane przez ekspertów i nie poddane weryfikacji przez życie. Jakie czasy – tacy myśliciele? Tak. Nie sądzę zresztą, by Gladwell, którego znaczną część dzieła stanowi argumentowanie na rzecz potęgi wpływów środowiskowych, oprotestował takie postawienie sprawy. Jakie środowisko – taka filozofia. Jest zresztą sprawą drugorzędną, jak w końcu nazwiemy Gladwella. Zgodnie z terminologią, jaką on sam propaguje, można go nazwać po trosze łącznikiem, mawenem oraz sprzedawcą doktryn pokupnych. Świat zyskuje na obecności takich ludzi – to pewne.
2.
Tematów Gladwella jest wiele. Mają one jednak punkt wspólny. Za każdym razem chodzi o udzielenie odpowiedzi na pytanie: dlaczego pewne idee działają? Dlaczego pewni ludzie robią to, co robią? Oraz nadrzędne: jak osiągać coraz lepsze rezultaty w tym, co robimy – w życiu prywatnym, w pracy, wszędzie. Malcolm Gladwell jest dla świata nauki tym, kim Oprah Winfrey dla świata emocji. Tak, jak Oprah inwestuje w pokazywanie emocji, tak Gladwell bawi się w rozprzestrzenianie idei, memów, które go poruszyły. Bawi się teoriami, eksperymentami, sondażami, badaniami laboratoryjnymi, ukazując ich wpływ na życie zwykłych ludzi. Znajdziemy u niego ledwie kilka cytatów z Arystoteles czy innych klasyków filozofii, nie znajdziemy nic taoistycznego, ezoterycznego, nowofalowego czy w jakikolwiek sposób tradycyjnego. Lecz to nie jest świadectwo ubóstwa, skoro po lekturze jego książek wszystko, co mamy w swoim otoczeniu, ukazuje swoje nowe, zmienione oblicze. Czemu czytanie Gladwella wciąga? Moim zdaniem dlatego, że ma on w gruncie rzeczy wrażliwość dziecka. Stąd jego ciągłe dopytywanie: dlaczego?, czemu?, w jaki sposób?, do jakiego stopnia?, co z tego wynika? itd. Pytania, pytania, pytania – oto jedna strona pisania Gladwella. A każde dobrze postawione pytanie to już połowa drogi w kierunku odpowiedzi. Gladwell jest poniekąd dzieckiem za nas wszystkich, którzy swoją dziecięcość zatraciliśmy, bądź nie wykorzystujemy jej w większym stopniu, godząc się na pędzenie życia pośród schematów, utartych ścieżek, na mentalnym autopilocie przez większość czasu. Cenimy Gladwella – ja go cenię – za tę dociekliwość, która ożywia naszą (moją) dociekliwość. Śledzimy jego wywody, przechodząc od pytania do odpowiedzi, od odpowiedzi do teorii, od teorii do następnego pytania – i jest to za każdym razem niewiarygodnie wciągająca i pouczająca zabawa.
3.
Historie, jakie znalazły się w „Co widział pies”, to artykuły Gladwella z „New Yorkera”. Wybrane wedle prostego kryterium: te właśnie Gladwell lubi i ceni w swoim dorobku najbardziej. W książce uporządkował je w trzech kategoriach. W pierwszej znalazły się historie ludzi owładniętych rozmaitymi obsesjami. Są tu, jak ich nazywa Gladwell, geniusze mniejszego formatu, ludzie pokroju Rona Popeila, konstruktora i sprzedawcy urządzenia do krojenia warzyw, czy Shirley Polykoff, pierwszej kobiety, która spytała: „Farbuje czy nie?” – co okazało się bardzo brzemienne w skutki. W części drugiej Gladwell prezentuje kilka teorii w rozmaity sposób porządkujących nasze doświadczenia. Część trzecia to analiza przewidywań dokonywanych na temat innych ludzi. Książce przyświecają dwa cele. Po pierwsze: opisać, co ludzie, którzy zajmują się danym problemem, naprawdę myślą o problemie – bez sugerowania, co my, czytelnicy, powinniśmy myśleć. Po drugie: zabawić nas, czytelników. Jak bowiem napisał Gladwell, najwyraźniej chcąc odeprzeć ataki wszystkich tych, którzy mają go za jedynie cwanego dyletanta, wchodzącego w paradę „poważnym” uczonym i badaczom: „Nic
nie zniechęca mnie bardziej niż ktoś, kto czyta napisany przeze mnie lub przez kogoś innego tekst i rzuca na koniec z wściekłością: „Nie dam się na to nabrać!”. Dlaczego się wścieka? Dobry tekst nie ma za zadanie przekonać Czytelnika, w każdym razie nie w książkach takich jak „co widział pies”. Sukces lub klęska autora zależy od tego, czy potrafi wciągnąć odbiorcę, zainspirować go do myślenia lub zajrzeć komuś innemu do głowy – nawet jeżeli na koniec uznamy, że jest to ostatnie miejsce, w którym chcielibyśmy się znaleźć. Artykuły te nazwałem przygodami, bo każdy z nich był dla mnie prawdziwą przygodą intelektualną. Dobrej zabawy!” I wcześniej: „Zainteresowanie wewnętrznym życiem innych ludzi, gdy wykonują swoje codzienne obowiązki zawodowe, zalicza się do najbardziej podstawowych ludzkich odruchów i taki właśnie odruch doprowadził do powstania książki, którą teraz trzymacie w dłoniach.” W tym tkwi siła tych opowieści: w pierwotnym odruchu, każącym zainteresować się, co myślą inni. Szczególnie ci, którzy odnieśli sukces lub doświadczyli klęski. Atawizm? Można i tak o tym myśleć.
4.
„Sekret z pomysłami – wyjaśnia Gladwell, którego czytelnicy o to, skąd bierze pomysły, nagabują tylko trochę rzadziej niż Stephena Kinga – polega na przyjęciu do wiadomości, że wszystko i każdy może nam opowiedzieć jakąś historię. Mówię sekret, lecz tak naprawdę powinienem powiedzieć, że to wyzwanie, bo bardzo trudno czegoś takiego dokonać. Przecież nasz ludzki instynkt każe nam założyć, że większość przedmiotów i zjawisk nie kryje w sobie nic ciekawego. Włączamy telewizor, przeskakujemy z kanału na kanał i odrzucamy dziesięć , zanim zdecydujemy się na jeden. Idziemy do księgarni i przeglądamy dwadzieścia powieści, nim wybierzemy jedną, która nam się podoba. Filtrujemy, oceniamy, osądzamy. Tak reagujemy na przesyt informacji. Nie mamy innego wyjścia. Ale jeżeli chcę być pisarzem, codziennie musze walczyć z tym odruchem. Szampon to nudny temat? Do diabła, przecież musi w nim być coś ciekawego, a nawet jeżeli nie ma, to musze wierzyć, że w ostatecznym rozrachunku doprowadzi mnie do czegoś interesującego.” I tak właśnie jest, że wychodząc od banalnych przedmiotów i zdarzeń w rodzaju tych, o jakich czyta się notki prasowe, przechodzi Gladwell do spostrzeżeń ogólnych, częstokroć intrygujących. Zaletą jest tu też forma, której podstawę stanowi każdorazowo kreacja bohatera. Gladwell wie, że opowieść jest dobra o tyle, o ile fakty podane są wraz z emocjami, a emocji nie da się podać bez bohaterów. Nie ma w tym wielkiej literackiej finezji, jest rzemiosło na wysokim, wystarczającym poziomie. W najlepszych „przygodach”, jak nazywa Gladwell artykuły z „Co widział pies”, efekt jest poruszający. Tak jest np. w opowieści o Nassimie Talebie i jego konkurencie, Niederhofferze – dwóch finansistach prezentujących biegunowo różne podejście do inwestowania. Podobnie fascynujący jest rozdział „Dlaczego każdy geniusz musi być cudownym dzieckiem?”, w którym Gladwell daje przegląd stylów pracy osób utalentowanych, z których nie wszyscy rozwijają się tak błyskawicznie w kierunku geniuszu, jak Picasso czy Rimbaud. Ten artykuł to przyczynek do „Poza schematem”, książki, w której temat „kłopotów z geniuszami” został omówiony gruntowniej.
5.
„Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu.” Pisał Gombrowicz: „Żyje w nas samotne samopoczucie Adama. Nasza filozofia jest filozofią Adamów. Sztuka jest sztuką Adamów.” Można do tego dodać: nasze pojmowanie geniuszu i sukcesu także jest pojmowaniem w perspektywie Adamów. Widzimy jednostki, nie widzimy stojącej za nimi grupy ludzi. Widzimy talent, nie widzimy szeregu przypadków, które temu talentowi ułatwiły, pomogły, wpłynęły na to, że nie przepadł, ale rozwinął się, rozkwitł. Jeden z najzabawniejszych fragmentów mądrej, a miejscami gorzkiej książki Malcolma Gladwella jest o tym, jak to Jeb Bush – syn prezydenta USA, brat drugiego prezydenta USA i wnuk bogatego bankiera z Wall Street – pytany o wpływ pochodzenia na jego własną karierę odpowiedział: „Myślę, że zasadniczo przeszkadza”. Nikogo to zresztą nie zdziwiło, jak nie dziwią podobne wyznania innych dzieci z rodzin, które są słynne w jakiejś dziedzinie – dzieci, które w owej dziedzinie także próbują sił z sukcesami. Ślepota, jak widać, trzyma się mocno. Dlatego Gladwell pisze: „W tej książce chcę przekonać Czytelników, że tego rodzaju wyjaśnienia są nieprawdziwe. Sukces nie bierze się z niczego. Z pewnością zawdzięczamy go po części rodzicom i protektorom. (…) Nie uświadamiamy sobie, jak dalece kultura, z jakiej się wywodzimy, oraz dziedzictwo przekazane nam przez przodków kształtują nasz model życiowych osiągnięć. Nie wystarczy więc pytać, jacy są ludzie sukcesu. Dopiero gdy zapytamy, skąd pochodzą, możemy wyjaśnić przyczyny, które złożyły się na ten sukces.” Aby udowodnić swoją tezę, oczywistą dla każdego, kto nie zatraca się w romantycznych mrzonkach, odwołuje się Gladwell do szeregu badań, eksperymentów, książek wspomnieniowych i historii, do jakich sam dotarł. Efekt? „To książka o ludziach, którzy robią rzeczy nadzwyczajne i osiągają wyjątkowe sukcesy. (…) Badając życie najsławniejszych – osób zdolnych, utalentowanych i zdeterminowanych – chcę postawić bardzo prostą tezę: nasze dotychczasowe postrzeganie sukcesu opiera się na całkowicie błędnych przesłankach. Co nas ciekawi w ludziach sukcesu? Chcemy dowiedzieć się, jacy są (…). Milcząco zakładamy, iż to właśnie tym indywidualnym cechom zawdzięczają wejście na szczyt.” Biografie ludzi wielkich powielają jedną, w sumie mityczną opowieść: „bohater rodzi się w ubogiej rodzinie, lecz dzięki pracowitości i talentowi robi karierę”. Wzruszające? Może. Lecz przede wszystkim fałszywe. I dziś już nikt tak, poza bulwarówkami i reżyserami filmów klasy B, na geniusza, na człowieka sukcesu nie patrzy. Oczywiście składniki sukcesu pozostają te same. Po pierwsze: talent do doskonalenia się w wybranej dziedzinie. Po drugie: ciężka praca, gwarantująca, że talent nie zaniknie. Po trzecie: oryginalne, z własnego doświadczenia wywiedzione postrzeganie świata, bo tylko to może nas odróżnić, jeśli inni też mają talent i ciężko pracują. Jest jednak czynnik przemilczany, ten właśnie, który Malcolm Gladwell stara się w „Poza schematem” przedstawić jako decydujący. Cóż to takiego? Niektórzy pewnie nie uwierzą, ale to ich problem: czynnikiem tym jest szczęście do znalezienia się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Proste, prawda? Proste, ale jedynie wtedy, kiedy weźmie się pod lupę, jak zrobił to Gladwell, daty urodzenia, zestawi z faktami historycznymi, wskaże szczęśliwe zbiegi okoliczności, pokaże, jak geniusz, człowiek sukcesu wspina się, korzystając z każdej pomocnej dłoni, każdego, mówiąc trywialnie, podarunku od losu. Jaki jest bowiem największy, najchętniej skrywany sekret tych, którzy odnieśli sukces? Pewnie nie każdy uwierzy, lecz brzmi on: mieli niewyobrażalnego farta. Konkretnie rzecz w tym, że ilość zbiegów okoliczności, towarzyszących wędrówce na szczyt tak zwanego człowieka sukcesu była zdecydowanie większa, niż w przypadku reszty ludzkości.
6.
„Błysk! Potęga przeczucia”. Na początek dwa cytaty. Pierwszy: „Napisano już mnóstwo książek, które dotyczą ogólnych tematów i analizują rzeczywistość z odległej perspektywy. „Błysk!” nie jest jedną z nich. Zajmuje się bowiem najmniejszymi składnikami naszego codziennego życia: źródłem i treścią natychmiastowych wrażeń i wniosków, które nasuwają się nam spontanicznie, ilekroć poznajemy kogoś nowego, mierzymy się z trudnym zadaniem czy podejmujemy decyzję w stresujących warunkach.” I cytat drugi: „Umiejętność zdobywania wiedzy w ciągu dwóch sekund – pisze Gladwell – nie jest nadzwyczajnym darem przeznaczonym dla garstki szczęśliwców. Jest cechą, którą każdy z nas może pielęgnować na własne potrzeby.” Pierwszy cytat to chwyt marketingowy, mający przekonać nas, że Malcolm Gladwell oferuje coś, czego do tej pory nie było. To nie do końca prawda i kto czytał choćby prace Antonio Damasio („Błąd Kartezjusza”, „Tajemnica świadomości”), Mihaly’ego Csikszentmihalyi’ego („Urok codzienności”, „Przepływ. Psychologia optymalnego doświadczenia”), Deana Simontona („Geniusz”), Nancy Etcoff („Przetrwają najpiękniejsi), Paula Ekmana („Kłamstwo i jego wykrywanie w biznesie, polityce i małżeństwie”) czy Richarda Nisbetta (Inteligencja. Sposób oddziaływania na IQ”, „Geografia myślenia”), by wymienić tylko niektórych myślicieli – ten wie, jak bardzo i u jak wielu osób zadłużony jest Gladwell jako intelektualista i że główną jego zasługą jest podanie prac naukowców językiem czołowego felietonisty jednej z najbardziej wpływowych gazet na świecie – „New Yorkera”. Ale drugi cytat? Brzmi rozsądnie? Zgadzamy się? Pewnie. Przecież każdy wie, że przeczucia są ważne, każdy, lub prawie każdy, przeczucia, jakie miewa, docenia. Lecz gdy przychodzi do podjęcia decyzji poważnej i mającej długoterminowe skutki – niemal zawsze wolimy racjonalne rozważanie wszystkich za i przeciw. I niemal zawsze jesteśmy w stanie uzasadnić swoją decyzję racjonalnie dobranymi argumentami, merytorycznie i retorycznie, przywołując, gdy trzeba, liczby, wykresy, opinie autorytetów. Co z tego, skoro badania psychologów i neurobiologów mówią – przykład pierwszy z brzegu – wyraźnie: przy spotkaniu z osobą płci przeciwnej potrzebujemy dwóch sekund, by wiedzieć, czy się polubimy i czy „coś z tego będzie”. Dwie sekundy! W błysku! Na nic późniejsze racjonalizacje, na nic wysilanie inteligencji – te dwie sekundy zadecydowały. Inny przykład: bejsbol. Zawodnikowi mającemu uderzyć nadlatującą piłkę wydaje się, że ją widzi. W istocie piłka leci z taką prędkością, że na półtora metra od zawodnika jest nie do zarejestrowania i – znowuż wyniki badań są nieubłagane – tak naprawdę zawodnik uderza instynktownie, odruchowo, dzięki latom treningów, dzięki temu, co odbywa się w nieświadomości, czyli, jak pisze Gladwell, „za zamkniętymi drzwiami”. Irytujące? Tylko wtedy, gdy przywiązani jesteśmy do przekonania o posiadaniu ściśle racjonalnego umysłu i pełnej kontroli nad swoim życiem, przekona tyleż mile łechcącego naszą próżność, co nie do utrzymania w świetle eksperymentów, doświadczeń, manipulacji. Pisze Gladwell: „Przetrwaliśmy tak długo jako gatunek tylko dzięki temu, że wykształciliśmy w sobie mechanizm szybkiego formułowania opinii opartych na bardzo skąpych informacjach.” Cytuje też psychologa, Timothy’ego D. Wilsona, który w książce „Strangers to Ourselves” („Samym sobie obcy”) stwierdził: „Umysł działa najskuteczniej, kiedy deleguje wiele skomplikowanych operacji myślowych do sfery nieświadomości, podobnie jak nowoczesny samolot odrzutowy może lecieć sterowany przez automatycznego pilota przy nikłym udziale lub bez udziału „świadomej” osoby. Nieświadomość adaptacyjna [nie mylić z nieświadomością opisywaną przez Freuda i psychoanalizę – przyp. J.W.] doskonale, w skuteczny i wyrafinowany sposób, wywiązuje się z zadania oceny sytuacji, ostrzegania nas przed niebezpieczeństwem, wyznaczania nam celów i inicjowania działań.” I o tym jest „Błysk!”. O nieświadomości adaptacyjnej, jej wpływie na nasze życie, jej przerażającej mocy, która ma także swoją mroczną stronę (gdyby nie miała, wybieralibyśmy na ważne stanowiska raczej ludzi kompetentnych, a nie przystojnych), oraz o tym, jak można nauczyć się przynajmniej odrobinę sterować tym mechanizmem. To chyba najbardziej optymistyczne w książce Gladwella: że wierzy on w możliwość trenowania nieświadomości adaptacyjnej, zmierzającego do lepszego i pełniejszego jej wykorzystania. „Poważne podejście do natychmiastowego poznania – pisze Gladwell – do istotnej roli, jaką pierwsze wrażenia odgrywają (z dobrym lub złym skutkiem) w naszym życiu, wymaga, abyśmy podjęli wysiłek kontrolowania pośpiesznych ocen.” Za tymi słowami, jak i za całym „Błyskiem!” kryje się coś jeszcze. Niekoniecznie po dwóch sekundach, ale już tak po kilkudziesięciu stronach można z dużą dozą prawdopodobieństwa postawić tezę, że za przesłaniem tej książki kryje się także swoisty „manifest” filozofii Gladwella. W jednym z miejsc pisze on o tym wprost: „Myślę, że próbując zrozumieć samych siebie i świat, za dużo uwagi poświęcamy wielkim zagadnieniom, a za mało – szczegółom takich ulotnych chwil. A co by było, gdybyśmy potraktowali nasz instynkt poważnie? Gdybyśmy odłożyli lornetkę, która lustrujemy horyzont, i sięgnęli po mikroskop, badając własne zachowanie i dokonywane przez nas wybory?” Gladwell kończy tę tyradę jak na idealistę przystało, stwierdzeniem, że „ujrzelibyśmy zapewne inny, lepszy świat.” Prawda to? Żeby się przekonać, trzeba przynajmniej spróbować technik sugerowanych przez autora „Błysku!”.
7.
Spora część „Błysku!” mówi też o jeszcze jednej ważnej sprawie. O tym, jak „trudno nam wyjaśnić swoje odczucia, kiedy mamy do czynienia z czymś nowatorskim i nieznanym”. Opowiadając historię Aeronu, krzesła biurowego o nowatorskim kształcie, oraz muzyka o pseudonimie Kenna, dowodzi Gladwell, jak fałszywe bywają wyniki badań fokusowych. Dlaczego? Ponieważ jedynie ekspert, znawca jest w stanie nazwać swoje wrażenia w zetknięciu z czymś nowatorskim, czy to krzesło, czy piosenka, wiersza albo idea. „Kłopot z badaniami rynku – pisze Gladwell i to jest jedno z tych stwierdzeń, które uczyniły go tak popularnym w świecie marketingu, reklamy i zarządzania – polega często na tym, że użyte metody nie są dostatecznie wyrafinowane, aby uchwycić różnicę między kiepskim produktem a produktem nietypowym.” O Kennie, artyście nieszablonowym, którego utwory znawcom wpadały w ucho natychmiast, zaś w badaniach sondażowych plasowały się słabo, pisze: „Kenna wypadł w sondażach niekorzystnie. I co z tego? Tworzył nową, niezwykłą muzykę, a to, co nowe i niezwykłe, jest w takich badaniach szczególnie narażone na klęskę.” A są narażone na klęskę, ponieważ: „Pierwsze wrażenia ekspertów są inne. Nie chcę przez to powiedzieć, że ekspertom podoba się co innego niż nam, laikom – choć trudno temu zaprzeczyć, kiedy bowiem stajemy się ekspertami, nasze upodobania są coraz bardziej złożone i ezoteryczne. Chodzi mi o to, że w zasadzie tylko eksperci umieją trafnie wyjaśniać swoje reakcje.” Cóż z tego, skoro dobrze wiadomo, że „decydenci wolą metody, które nie są w stanie zmierzyć tego, co powinni mierzyć”. Ta książka nie oferuje łatwych rozwiązań, bo i problem do łatwych nie należy. Intuicja może być wspaniałym narzędziem, pomocnym w dekodowaniu świata, ale może też zwodzić. Co zrobić w tej sytuacji? Po pierwsze musimy zdać sobie sprawę, że logika i systematyczność – „jesteśmy przyuczani do takiego sposobu rozumowania, ale w realnym życiu zabiera nam ono za dużo czasu”. Po drugie: „Jeśli porównamy analityczny i intuicyjny sposób podejmowania decyzji, żaden z nich nie jest zły ani dobry. Źle jest natomiast użyć któregoś w niewłaściwej sytuacji.” Po trzecie wreszcie, najważniejsze: „Poważne podejście do natychmiastowego poznania, do istotnej roli, jaką pierwsze wrażenia odgrywają (z dobrym lub złym skutkiem) w naszym życiu, wymaga, abyśmy podjęli wysiłek kontrolowania pośpiesznych ocen.” Tako rzecze Malcolm Gladwell.
8.
„Punkt przełomowy. O małych przyczynach wielkich zmian”. Zacznijmy od definicji. Pojęcie „punkt przełomowy” (ang. tipping point), pisze Gladwell, „upowszechniło się w Stanach Zjednoczonych w latach siedemdziesiątych XX wieku jako określenie momentu masowej przeprowadzki białych mieszkańców miast na północnym wschodzie Ameryki z centrów do podmiejskich dzielnic. (…) Punkt przełomowy jest więc momentem, w którym sytuacja osiąga masę krytyczną; swoistym progiem, punktem wrzenia.” Termin wprowadził Morton Grodzins, opisując zjawisko tych migracji. Czemu ten termin miałby mieć znaczenie dla współczesnego człowieka? Być może dlatego, że w głębi duszy, jak żartuje Gladwell, wszyscy jesteśmy „gradualistami”, oczekujemy zmian równomiernie rozłożonych w czasie. Jeśli tak jest w istocie, nic dziwnego, że koncepcja punktu przełomowego – taką hipotezę stawia autor „Punktu przełomowego” – „wprowadza nas w zupełnie inny świat, w rzeczywistość, w której nieoczekiwane staje się realne, a radykalna zmiana więcej niż możliwa. Na przekór naszym oczekiwaniom taka zmiana to pewnik.” Każdy punkt przełomowy, czy będzie chodziło o rozprzestrzenianie się trendu w modzie czy epidemii, charakteryzują trzy cechy. „Te trzy cechy – komentuje Gladwell – pierwsza: zaraźliwość; druga: ogromna dysproporcja między przyczyną a skutkiem (niewielka zmiana wywołuje potężny efekt); trzecia: szybkość zmiany zachowania (zmiana następuje w pewnym krytycznym momencie, a nie stopniowo) – są takie same jak reguły rozprzestrzeniania się odry wśród uczniów jednej klasy lub gryp w każdym sezonie zimowym. Najważniejsza spośród nich jest trzecia cecha: fakt, że epidemia wybucha i gaśnie w jednym krytycznym momencie, ona bowiem nadaje sens dwóm pozostałym, a także pozwala odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zmiany we współczesnym świecie zachodzą w taki właśnie sposób. Krytyczny moment w rozwoju epidemii, kiedy wszystko nagle się zmienia, to właśnie punkt przełomowy.” Dziś, ponad dziesięć lat od pierwszego wydania tej książki, brzmi to, jak oczywistość. Lecz warto zdać sobie sprawę, jak – nomen omen – przełomową koncepcją była ta, którą trzydziestokilkuletni publicysta „New Yorkera” wyłożył w swoim niezwykłym debiucie. Nie dajmy się zwieść „Punkt przełomowy” jest może, jak twierdzi jego autor, „swoistą biografią pewnej koncepcji, skądinąd bardzo prostej”. I prawdą jest, że koncepcja ta „sprowadza się do tego, że aby zrozumieć takie zjawiska, jak: nowe trendy w modzie (…) oraz wiele innych zagadkowych zmian w naszym codziennym życiu, należy je uznać za epidemie. Idee, produkty, wiadomości i zachowania rozprzestrzeniają się bowiem tak samo jak wirusy”. Wystarczy jednak pomyśleć, jakie konsekwencje ma to dla naszego współczesnego życia, by zrozumieć, ile współczesny świat, i to nie tylko reklamy i zarządzania, zawdzięcza tej prostej koncepcji. Malcolm Gladwell – ten szlachetny, idealistyczny rys powtarza się w jego wystąpieniach – mniej miał chyba na względzie dogodzenie specom od sprzedaży, bardziej natomiast zależało mu by czytelnicy zrozumieli jedno. Napisał o tym zresztą wprost: „Celem naszych podróży jest znalezienie odpowiedzi na dwa proste pytania o fundamentalnym znaczeniu dla zadań, jakie stawiamy sobie jako nauczyciele, wychowawcy, rodzice, specjaliści do spraw marketingu, ludzie biznesu i twórcy prawa. Dlaczego pewne idee, zachowania i produkty mają zdolność wywoływania epidemii, a inne nie? W jaki sposób świadomie wywołać i kontrolować epidemie pozytywnych zachowań?” Co ze złymi zachowaniami – chciałoby się zapytać – które także, posiłkując się wiedzą z „Punktu przełomowego”, można wywołać? Stawiać takie pytania należy, lecz nie ma co spodziewać się odpowiedzi od Gladwella. Jego interesują pozytywne aspekty zmiany. O tych pisze, o tych chce mu się myśleć.
9.
Tematyka punktu przełomowego dlatego jest tak intrygująca, ponieważ epidemia to rzadkość. Zatem wywołanie epidemii także do zadań najprostszych, na szczęście, nie należy. Pytanie w kontekście tej wiedzy narzuca się jedno: „Dlaczego jedna idea, moda czy informacja rozchodzi się lotem błyskawicy, a inna nie?” Malcolm Gladwell – i to jest istota jego debiutanckiej książki – udziela wnikliwej, błyskotliwej, rozbudowanej odpowiedzi, wskazując przy okazji na szereg zjawisk z życia codziennego, na które nikt wcześniej nie zwracał uwagi w ten sposób. Po pierwsze nie jest tak, że wystarczy mieć sensacyjną informację. Potrzebni są – twierdzi Gladwell i podaje przykłady – odpowiedniego typu ludzie: łącznicy (ci znają wszystkich i są mistrzami podtrzymywania tzw. „wątłych więzi”), maweni (ci starają się wiedzieć wszystko i chętnie służą wiedzą, będąc przy tym kimś więcej niż zwyczajny ekspert), wreszcie sprzedawcy (ci mają dar perswazji, umieją rozwiać wątpliwości co do treści informacji). Oni są częścią „prawa garstki”, mówiącego o tym, że garstka ludzi o specjalnych cechach charakteru może wywołać dowolną epidemię. Lecz to nie wszystko. Mając już łączników, mawenów i sprzedawców musimy zwrócić uwagę na „czynnik przyczepności” idei. Jeżeli idea czy produkt nie posiadają wystarczającej przyczepności, nie ma szans, by zakotwiczyły się na dłużej czy w ogóle w umyśle potencjalnego odbiorcy. Jak sprawić, by przyczepność naszego pomysłu była większa. Opowiada o tym Gladwell w rozdziale analizującym sukces „Ulicy Sezamkowej” oraz późniejszy zwrot odbiorców (dzieci) w kierunku programu „Śladami Blue”. „Granica między odrzuceniem a akceptacją wiadomości – stwierdza Gladwell – inaczej mówiąc, między wybuchem a fiaskiem epidemii, bywa znacznie cieńsza, niż mogłoby się wydawać.” I konkluduje: „Prawo garstki mówi o niezwykłych ludziach zdolnych wywołać epidemię. Wystarczy ich tylko znaleźć. Czynnik przyczepności odgrywa identyczną rolę jak ludzie. Jeśli przedstawimy informację w odpowiedni sposób, to w sprzyjających okolicznościach nikt się jej nie oprze. Sposób jest zazwyczaj bardzo prosty. Wystarczy go tylko znaleźć.” I w tym momencie, kiedy wydaje się czytelnikowi, że wie już, co jest konieczne, by zainfekować umysły bliźnich, Gladwell wyciąga z rękawa asa w postaci kolejnego elementu układanki: siłę wpływu środowiska. Analizuje ją Gladwell w dwóch rozdziałach. W pierwszym charakteryzuje zjawisko ogólnie, na przykładzie sprawy Goetza, oraz odwołując się do „teorii wybitej szyby” i głośnego eksperymentu Philipa Zimbardo, który miał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego więzienie jest tak odrażającym miejscem. W drugim – przygląda się sukcesowi książki Rebeccy Wells, „Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya” i sukcesom takich firm, jak Airwalk. Wnioski? Gladwell – po opowiedzeniu jeszcze o kilku eksperymentach, fali samobójstw w Mikronezji i fali samobójstw wśród nastolatków – podaje trzy. Po pierwsze: „Wywołanie epidemii wymaga skoncentrowania działań i środków w kilku głównych obszarach. Prawo garstki wskazuje inicjatorów epidemii przekazu ustnego w osobach łączników, mawenów i sprzedawców, jeśli zatem chcemy taką epidemię wywołać, musimy skupić uwagę wyłącznie na tych trzech grupach. Nikt inny się nie liczy.” Wniosek drugi: „Świat nie jest taki, jakim go sobie wyobrażamy; nie zgadza się z naszą intuicją i nic nie możemy na to poradzić. (…) Ludzie, którym udaje się wywołać epidemię społeczną, nie robią tylko tego, co uważają za słuszne i konieczne. Świadomie testują swoją intuicję.” Po trzecie: „Teoria punktu przełomowego daje spora nadzieję na pokierowanie pewnymi sprawami tego skomplikowanego i nieuchwytnego świata. Zmieniając liczebność grupy, możemy radykalnie zwiększyć otwartość na nowe pomysły. Korygując nieznacznie sposób prezentacji informacji, możemy ogromnie zwiększyć jej „przyczepność”. Kontaktując się z kilkoma ludźmi o wyjątkowych talentach towarzyskich i ogromnych wpływach, możemy nadać kształt społecznej epidemii. Punkty przełomowe SA ostatecznym potwierdzeniem możliwości dokonania zmiany i siły racjonalnego oddziaływania. Rozejrzyjmy się wokół siebie. Choć nasz świat wydaje się nieruchomy i nieugięty jak skała, w rzeczywistości wcale taki nie jest. Wystarczy go lekko popchnąć – byleby w odpowiednim miejscu – i się poruszy.”
10.
We wspaniałym eseju „Wielkość, głębia i skończoność”, zamieszczonym w pośmiertnie wydanym tomie „Filozofia jako polityka kulturalna”, Richard Rorty podsumowywał stan współczesnej filozofii bez złudzeń: „Może najlepiej ujmiemy słabnące zainteresowanie filozofią wśród intelektualistów, stwierdzając, że nieskończoność traci swój urok. Stajemy się zdroworozsądkowymi finitystami – ludźmi przekonanymi, że po śmierci się gnije, że każde pokolenie, rozwiązując stare problemy, stwarza nowe, że potomni będą z niedowierzaniem i pogardą traktować wiele z tego, co zdziałaliśmy, i że postęp w stronę większej sprawiedliwości i wolności nie jest ani nieuchronny, ani niemożliwy. Zadowalamy się pojmowaniem siebie jako gatunku zwierzęcego, który usiłuje jakoś sobie radzić. Sekularyzacja wysokiej kultury zainspirowana przez takich myślicieli, jak Spinoza i Kant, wyrobiła w nas nawyk myślenia raczej horyzontalnego niż wertykalnego – służącego działaniu na rzecz choćby odrobinę lepszej przyszłości niż spoglądaniu wzwyż ku zewnętrznym ramom w dół w niezmierzone głębie. Filozofowie, którzy uważają, że wszystko to przebiega tak jak powinno, mogą czerpać smutną satysfakcję z postępującej stopniowo utraty własnego znaczenia.” Albo mogą – chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę na ewentualność, jakiej Rorty nie zdążył wziąć pod uwagę – uznać, że, jak pisał w innym miejscu tej samej książki, „iż dobrym pomysłem dla filozofów byłoby zmieszczanieć – zaprzestać prób wznoszenia się na duchowy poziom, na którym spotykają się Platon i Nietzsche. Najlepiej zaś byłoby, gdyby w ogóle przestali myśleć w terminach poziomów, przestali wyobrażać sobie siebie wznoszących się na wyżyny lub zstępujących w głębiny.” Patrząc z dystansu, nie trudno dostrzec, że w czasie, kiedy Richard Rorty przypominał o możliwości zmieszczanienia, świat Zachodu był już gotowy do tej operacji, a jej zwiastunem był wzrost znaczenia postaci intelektualistów takich, jak Malcolm Gladwell. W mniejszym stopniu filozofów, w większym – brokerów idei. Raczej nie poszukiwaczy absolutu i uniwersaliów, lecz sympatyków tego, co ulotne, skończone, niedoskonałe i zawsze wymagające korekty. Ktoś, kto myśli o myśleniu (i filozofii) starymi kategoriami, ten może poczuć się dotknięty i oburzony. Wydaje się jednak, że dla nas, finitystów, pogodzenie się z utratą znaczenia filozofii w sensie klasycznym musi być połączone ze wzrostem zainteresowania myślicielstwem w postaci oferowanej przez ludzi takich, jak Gladwell, Seth Godin, Mihaly Csikszentmihalyi czy Michio Kaku (zestaw arbitralny, niepełny, obrazujący jedynie skalę przesunięcia). Wróćmy jednak do Malcolma Gladwella. W wywiadzie dla „The New York Magazine” – pisze Vadim Makarenko w „Przedmowie” do „Poza schematem” – Gladwell podsumował swoją twórczość tak: „Spędzam czas, rozmawiając z ludźmi, którzy opowiadają mi o różnych rzeczach, a ja to potem spisuję. (…) Jak na pasożyta nieźle sobie radzę, ale wciąż jestem tylko pasożytem”. Ponieważ co bardziej oczytani czytelnicy Gladwella z łatwością byliby w stanie stworzyć listę książek, z których korzysta też Gladwell, także takich, z których czerpie bez podania źródła, można być pewnym, że to nie kokieteria. Traktuję zatem te słowa autora „Błysku!”, jak prawdziwie skromne wyznanie człowieka, który mógłby powtórzyć za Newtonem: „Jeśli widziałem więcej, to tylko dlatego, że stałem na ramionach olbrzymów.” Istotnie, nie byłoby spektakularnych dokonań Gladwella, jego odkryć w dziedzinie psychologii percepcji czy filozofii, gdyby nie ten czas, to miejsce i ci ludzie, na jakich trafił na swojej drodze. Gladwell w zgodzie z tym, co napisał, docenia swoje pochodzenie. Opowiada o tym zresztą w świetnym, wzruszającym rozdziale w „Poza schematem”, oddając hołd matce i babce, bez których ani nie znalazłby się w USA, ani nie miał szansy osiągnięcia statusu, jaki osiągnął. Talent, rzecz jasna, także przydaje się Gladwellowi. On jednak wie, że talent to nie wszystko, a po prawdzie – mało. I to jest w jego pisaniu ujmujące. Naprawdę, trudno nie lubić Gladwella.
Malcolm Gladwell: „Punkt przełomowy. O małych przyczynach wielkich zmian”, przeł. Grażyna Górska, Znak 2009; „Błysk! Potęga przeczucia”, przeł. Anna Skucińska, Znak 2009; „Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu”, przeł. Rafał Śmietana, Znak 2009; „Co widział pies i inne przygody”, przeł. Rafał Śmietana, Znak 2011.
Obrazek z podobizną Malcolma Gladwella pochodzi ze strony http://carlymonardo.blogspot.com/
Strona Malcolma Gladwella: www.gladwell.com
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.