Wojciech Brzoska, ciekawy i osobny poeta, dał się do tej pory poznać chyba przede wszystkim jako autor kreujący swój poetycki świat na nienazwanym i ciągle nierozpoznanym do końca pasie ziemi niczyjej, rozciągającym się między sferami sacrum i profanum. Mowa o pasie „nienazwanym”, ponieważ trudno duchowe stany, o jakich pisze Brzoska, znaleźć u innych autorów, choć wielu poetów dawniejszych i współczesnych tę dziką sferę pograniczną między świętością a bluźnierstwem eksploatowało i próbowało łączyć. Można jednak odnieść wrażenie, że Wojciech Brzoska znalazł swój własny sposób wyrażenia egzystencjalnych i metafizycznych niepokojów związanych z myśleniem kategoriami nie tylko materialistycznymi i to znalazł go już w poprzednim zbiorze Sacro casco. Nie inaczej rzecz ma się z Modlitwami judasza, będącymi w pewnym stopniu kontynuacją poetyki tamtego tomu, z drugiej jednak strony ukazującym, jak rozwinęła się ta poetyka i jakie jeszcze poetyckie terytoria ubi leones udało się poecie podbić swoją wyobraźnią i poetyckim talentem. Spośród dotychczasowych książek Wojciecha Brzoski Modlitwy judasza są bez wątpienia propozycją formalnie najdoskonalszą, a treściowo najbogatszą. Ten zbiór wierszy skomponowany jest precyzyjnie i to, co jest w nim może najciekawsze, to zdolność autora do ukazywania, w jaki sposób my sami, w sferze, jak by to Witold Gombrowicz powiedział, kościoła międzyludzkiego potrafimy wytwarzać sobie, prokurować boskość, jej przeczucie i poczucie. Nie jest bowiem u Brzoski tak, by głos liryczny w jego Modlitwach… przemawiał wyłącznie do tego Pana, który jest Bogiem znanym Kościołowi. Wręcz przeciwnie, ten Pan, pisany czasem jak zwykły jakiś „pan”, jest figurą ułomną, nie mającą mocy absolutnych, nie radzącą sobie, więc – i to w końcu przychodzi na myśl – w jakimś sensie nie dość boską. Nie dość boską na tyle, by ulegać jej bezkrytycznie, bez podjęcia dialogu, bez walki. Wykorzystał Wojciech Brzoska w tytule „judasza” zapewne ze względu na sylleptyczność tego słowa, które po pierwsze pozostaje synonimem zdrajcy, pod drugie – jest nazwą wizjera w drzwiach, przez który daje się patrzeć w jedną stronę. Wykorzystał Brzoska „judasza”, ale równie dobrze mógł ruszyć topos „Hioba”, albowiem jego teksty i o tę część biblijnego przekazu – w bardzo uwspółcześnionej wersji, mam wrażenie – zahaczają. Podział na „Księgę obrazów”, „Księgę rodzajów”, „Księgę zawodów”, „Księgę wyjścia”, jaki zaproponował w swoim tomie Brzoska, dodatkowo wzmaga te sacro-profaniczne konotacje. Swoistą dwoistość myślenia poety o tematach, które go zajmują podkreśla także forma wierszy. Są to bowiem, pod względem formalnym, wiersze rozgrywające wszelkie niekonsekwencje języka, Brzoska z rozmysłem bawi się przyłapywaniem języka na dwuznacznościach, rozgrywa je i z premedytacją wykorzystuje w celu ukazania tak zwanej nieprzejrzystości świata i ludzkiego w tym świecie istnienia. Zbiór Wojciecha Brzoski powinien zostać możliwie szybko opublikowany, szkoda by bowiem było, gdyby tak dobre, dające do myślenia teksty zalegały przysłowiową szufladę autora.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.